Jak zapewniał Łukaszenka, dzięki nowemu świętu Białoruś "odradza tradycję upamiętnienia wydarzenia, które przywróciło jej mieszkańcom rozciętą do żywego ziemię ojczystą". Mówił, że naród białoruski, który przez wieki był rozdzielony między księstwa, królestwa i imperia po raz pierwszy otrzymał szansę zbudowania państwa na swoich historycznych ziemiach.
– Na długie 20 lat ponad cztery miliony ludzi, żyjących na terytorium okupowanym przez Polskę, były pozbawione prawa do mówienia w ojczystym języku, nauki w szkołach narodowych, rozwijania swojej kultury i po prostu nazywania się Białorusinami – tłumaczył białoruski polityk.
Łukaszenka przekonywał też, że po napaści niemieckiej "państwo polskie przestało istnieć, a nad Zachodnią Białorusią, która była częścią nieistniejącej już Polski, pojawiło się widmo nazizmu" i niemieckich wojsk pod Mińskiem.
Jak podkreślił, rząd ZSRR przywracając utracone rdzennie białoruskie ziemie, powstrzymał śmiertelne zagrożenie na dwa lata. Mało tego, szef białoruskiego reżimu stwierdził m.in., że Białystok i Wilno to białoruskie miasta.
- Sąsiedzi są nam dani od Boga, jak i każdemu innemu państwu. W relacjach z nimi dążymy do pokoju i przyjaźni. Nigdy nie spoglądaliśmy na cudzy kołacz lub kawałek ziemi. Nam swojego wystarcza. Nawet nie przypominamy im dzisiaj, że Białystok i Białostocczyzna to ziemie białoruskie, a Wilno to też białoruskie miasto. I ziemie wokół - przemawiał Łukaszenka.
