Phoenix powraca! Mroczna kosmiczna siła, która jest bardziej znana z historii o X-Men (mutanci poświęcili wiele sił, aby ją unicestwić), tym razem za sprawą Jasona Aarona uderza w najpotężniejszą drużynę ziemskich bohaterów, czyli w Avengers.
Phoenix lub jeśli ktoś woli Feniks, to ognista istota z otchłani kosmosu, zdolna niszczyć całe planety. Teraz szuka ona nowego nosiciela – a chętnych nie brakuje! Nnajpotężniejsi ziemscy bohaterowie i złoczyńcy zaciekle rywalizują o jej moc, a Thor prowadzi do boju drużynę Avengers, aby opanować to nowe zagrożenie. Ich misję komplikuje jednak tajemnicza więź łącząca Gromowładnego z Phoenix…
Autorem tej opowieści jest Jason Aaron, zdobywca Nagrody Eisnera i innych najważniejszych komiksowych wyróżnień, znany z takich serii jak: „Skalp”, „Thor Gromowładny” i „Potężna Thor”, „Punisher Max” czy „Conan Barbarzyńca”.
Tym razem Aaron stworzył album, w którym trudno doszukiwać się oryginalności czy pomysłowości. Ta historia zapewne szybko zostanie zapomniana przez fanów uniwersum Marvela. Ale nie taki był cel powstania tego komiksu. Miał on służyć dobrej rozrywce i spełnia tę rolę.
Aaron przedstawia historię w poszczególnych zeszytach, wykorzystując jako narratorów różnych członków Avegersów. To ciekawy zabieg, ale w tym przypadku nie kryje się za tym jakaś artystyczna głębia. Pozwala to natomiast Aaronowi dodatkowo napędzić akcję. "Avengers. Wejście feniksa" jest bowiem typowym akcyjniakiem, pełnym walki i efektownych rysunków.
Ten komiks znakomicie się czyta Rysunki stworzyli między innymi Javier Garrón („Inhumans kontra X-Men”, „Śmierć X”), Dale Keown („The Incredible Hulk”) oraz Luca Maresca. Za ich pracę należą się im wielkie ukłony. Komiks pod względem grafiki, jest pełen ognia i żaru. Tak powinno być w albumach z udziałem Feniksa. Szkoda, że o fabule nie możemy powiedzieć tego samego.
"Avengers. Wejście feniksa" zawiedzie tych Czytelników, którzy w komiksach superbohaterskich szukają ambitnych historii, zadowoleni będą za to Ci, którzy nad fabułę przedkładają dobrą zabawę i piękną kreskę.
Recenzja powstała dzięki uprzejmości wydawnictwa Egmont.
