Natalia, bohaterka filmu Kasi Rosłaniec "Bejbi blues", dochodzi lat siedemnastu. Ta niedojrzała, za to dziarska dziewczyna urodziła Antosia. Urodziła, bo sobie postanowiła, że urodzi. A postanowienie to powzięła, aby - na przekór swej matce - dowieść, że macierzyństwo to stan piękny, godny, szlachetny. Matka Natalii nie chciała jej urodzić, toteż dziewczyna dorasta w przekonaniu, że jest dzieckiem niechcianym. Antoś jest więc Natalii potrzebny głównie po to, aby mogła sobie zrekompensować uczucia, jakich nie doznała od matki. Gdy jednak cel osiąga i Antosia już ma, przesadnej troskliwości dziecku nie okazuje i nie zadaje sobie najmniejszego trudu myślenia o przyszłości. Jedyne, co jej uwagę pochłania, to modne ciuchy, dyskoteka i koleżanki, które mają takie same kiełbie we łbie, jak ona. Nieletni jest również Kuba, zbliżający się do matury partner Natalii, ojciec Antosia. Intelektualny pułap Kuby wyznacza deskorolka, na której beztrosko hula od rana do wieczora.
Bohaterowie "Bejbi blues" nie dorośli do sprawowania opieki rodzicielskiej i okazują totalną obojętność wobec tradycyjnie pojmowanych rodzinnych obowiązków. Demonstrowania uczuć boją się niczym diabeł święconej wody. Porywy serca zastępują im porywy seksu. Lecz nawet w tym ich seksie nie czuje się ani odrobiny czułości, ducha, spontanicznej radości. Potrzebę intymnej rozmowy i namysłu zastępuje im banalna paplanina przez komórkę. Porozumiewają się używając pięciu wyrażeń z rynsztoka, które oznaczają to, co z natury rzeczy oznaczają, acz służą im także do określania wszelkich innych powszednich czynności.
Filozofię życia tego środowiska ilustruje znakomita scena uliczna, w której pchająca wózek z Antosiem Natalia spotyka na ulicy Kubę i jego ferajnę. Grupka przestępuje głupkowato z nogi na nogę, przekazując sobie z ręki do ręki jointa.
Barwne widowisko Kasi Rosłaniec trudno uznać za obraz realistyczny. To raczej popis stylistyczny. A jednak "Bejbi blues" wpisuje się w dzisiejszą rzeczywistość. Kto widuje w tramwaju młodzież płci obojga albo kto czasem idąc obok szkoły mimowolnie słyszy faszerowane obficie mięsem rozmówki uczniów wychodzących na ulicę po lekcjach, ten potwierdzi, że bohaterowie filmu Kasi Rosłaniec nie spadli z Księżyca. Autorka nie konfabuluje. Koncentruje akcję filmu na środowisku, które nie stawia przed sobą żadnych życiowych celów, nie okazuje żadnych wyższych aspiracji. Rosłaniec rysuje (i nic to, że rysuje grubą kreską) styl bycia dzisiejszych nastolatków, których cechuje - wedle dawnej nazwy - tumiwisizm, wspierany mocno przez infantylizm. Autorka jednak nie moralizuje. Patologiczną rodzinę, z jakiej wywodzi się Natalia, poznajemy jedynie z epizodów. Zdaje się, że młodociani, kompletnie nieodpowiedzialni bohaterowie filmu wiedzą tylko jedno. Że zakazuje się zakazywać. Niesamowita (i świetnie zainscenizowana) jest orgiastyczna sekwencja w dyskotece, w której didżej odgrywa na ołtarzu rolę swoistego kapłana, a za jego plecami błyszczy neonowy krzyż.
Widz nie znajdzie w "Bejbi blues" ani śladu pokolenia JP II. Co znamienne, Rosłaniec na pierwszym planie nie pokazuje postaci mężczyzn. Poświęciła swój dramat nieciekawym kobietom i kandydatkom na kobiety.
Nie jest to także filmowy portret naszej młodej generacji, taki jakim niegdyś byli "Niewinni czarodzieje" Wajdy czy jego późniejsza "Panna Nikt". Filmowi Kasi Rosłaniec bliżej do "Wojny polsko-ruskiej" Xawerego Żuławskiego, a zgoła najbliżej do cierpkiej komedii "Ki" i do "Jesteś Bogiem" Leszka Dawida, choć ten ostatni obraca się dla odmiany głównie w środowisku męskim.
Film Kasi Rosłaniec to portret pokolenia tylko w pierwszej warstwie powierzchowny. Ważne są kąśliwe podteksty.