Wyrok zapadł kilka tygodni temu, niemal siedemnaście lat po tragedii. Maciej A. to mężczyzna, który położył bombę na dachu. On właśnie ma spędzić za kratkami 2,5 roku. Ma też zapłacić 40 tysięcy złotych żonie ofiary.
Drugi ze skazanych - niejaki Wiesław - to mężczyzna, dla którego ta bomba była przeznaczona. Chciał nią wysadzić samochód człowieka, z którym był w konflikcie. Ściślej - podejrzewał go o współpracę z policją. Rzeczony Wiesław poprosił kolegę z półświatka - „Szkieletora” - żeby ten przygotował dla niego stosowny ładunek.
„Szkieletor” załatwił bombę składającą się z 30 dekagramów górniczego materiału wybuchowego, górniczego zapalnika i urządzenia do zdalnej detonacji. Poprosił swojego kolegę Macieja A., by ten bombę przechował do czasu aż Wiesław ją odbierze.
Maciej A. zaniósł ją w foliowej torbie na dach budynku przy Bulwarze Ikara. Wydawało mu się, że tam będzie bezpiecznie. Ale w styczniu 2001 roku na dachu pojawili się dwaj monterzy naprawiający zbiorczą antenę telewizyjną.
To oni znaleźli torbę z bombą, zapalnikiem i urządzeniem do detonacji. Doszło do eksplozji. Jeden z monterów zginął na miejscu.
Przez wiele lat szczegóły tej sprawy były nieznane. Dopiero kiedy „Szkieletor” poszedł na współpracę z prokuraturą udało się wznowić śledztwo i posłać sprawę do sądu. Wyrok jest nieprawomocny. Wpłynęły już apelacje obrońców.