18+

Treść tylko dla pełnoletnich

Kolejna strona może zawierać treści nieodpowiednie dla osób niepełnoletnich. Jeśli chcesz do niej dotrzeć, wybierz niżej odpowiedni przycisk!

Damien Hirst - sztukmistrz z Londynu

Dagny Kurdwanowska
Żeby zarobić 200 mln dolców, Julia Roberts potrzebuje angażu w dziesięciu filmach, a tenisista Roger Federer musiałby wygrać 200 finałów US Open. Brytyjski artysta Damien Hirst potrzebował tylko dwóch dni, by zdobyć tę bajeczną kasę.

Do tej pory w popkulturze liczył się jeden Damien - syn szatana z horroru "Omen" w reż. Richarda Donnera z 1976 r. Ale dziś małemu Antychrystowi urósł groźny konkurent. Równie niepozorny ciałem, choć dużo potężniejszy duchem.

To 43-letni Damien Hirst, brytyjski artysta, który na początku tygodnia w 48 godzin zarobił 200 mln dol., sprzedając podczas jednej aukcji aż 223 nowe prace (wszystkie powstały w ciągu ostatnich dwóch lat, specjalnie na tę okazję). W ten sposób zyskał miano największego straganiarza współczesnej sztuki i najbardziej znienawidzonego cwaniaka w gildii artystów - ku swojej przeogromnej radości, bo na oba tytuły pracował w pocie czoła od bitych dwóch dekad.

Dzień 15 września 2008 r. był dla niego datą sądu ostatecznego. O poranku w londyńskim domu aukcyjnym Sotheby's zaczęła się największa licytacja wszech czasów. Spece wyliczyli, że zarobi 108 mln dol., ale okularnika z Bristolu od kilku nocy męczył koszmar: przed wejściem do sali trzy osoby na krzyż, młotek uderza o blat, a potem zapada cisza. Nikt nie podbija cen, nie sprzedaje się ani jedna praca. Gdyby ten czarny sen się ziścił, Damien wyszedłby na frajera, no i musiałby pokryć koszt całej imprezy.

Nic dziwnego, że budził się zlany zimnym potem i ze stresu w poniedziałek rano nie zawitał do Sotheby's. Zaszył się w domu, grał w snookera i usiłował nie myśleć o najnowszych biznesowych nowinkach: że właśnie padł czwarty co do wielkości bank w USA, a na giełdach szykuje się krach.

Czy w obliczu finansowej zagłady do Sotheby's przybędzie kapryśny szejk Hamad bin Khalifa al-Thani, który w zeszłym roku wybulił 19 mln dol. za pracę Hirsta "Lullaby Spring" (szklana witryna z 6136 pigułkami)? A co z rosyjskim miliarderem Romanem Abramowiczem i jego niunią Darią Żukową, która właśnie otworzyła w Moskwie galerię sztuki? Zatopiony w ponurych rozważaniach zadrżał, usłyszawszy dzwonek telefonu.

W słuchawce Frank Dunphy, menedżer artysty. "Mamy dwie dychy, Damien! Po godzinie! A telefony [większość transakcji w Sotheby's odbywa się via komórka - red.] są rozgrzane do czerwoności!".

Na zamknięcie dnia kasa wybiła 126 mln dol. Drugiego dnia do rekordowego wyniku Hirst dorzucił kolejne 72 mln. Nie sprzedało się tylko pięć prac. Najwięcej zapłacono za "Złotego byka" (18 mln) i "Królestwo" (za rekina w formalinie anonimowy kupiec dał 17,2 mln). Poszły prawie wszystkie witryny: z diamentami i z niedopałkami (chętnego zabrakło tylko na zdechłe muchy za szkłem), obrazy w kropki i niemal całe zoo zamarynowane w formaldehydzie (oprócz czworga małych rekiniąt) - no i tak złe sny prysły, a artysta wreszcie mógł szelmowsko mrugnąć oczkiem.

Podobno pierwszy raz miał tak zadowoloną minę, gdy przyszedł na świat w Bristolu 7 czerwca 1965 r. Nim skończył 12 wiosen, ojciec (mechanik samochodowy) rzucił matkę chłopca. A że mały Damien akurat wchodził w wiek dojrzewania, rodzinna trauma wystarczyła, żeby zaczęły mu rosnąć różki. Bójki z kolegami, pały z matmy. Słowem, za młodu nie odznaczał się szczególną oryginalnością. Dużo więcej inwencji, przynajmniej wychowawczej, miała wówczas jego matka Mary. Kiedy nie mogła wytrzymać już z synem niecnotą, wkładała do rozgrzanego piekarnika jego winyle i robiła z nich miseczki na owoce i desery. Widocznie matczyny instynkt już wtedy jej podpowiadał, że tylko sztuka uratuje duszę jej ukochanego łobuza.

Na szczęście podobnego zdania byli nauczyciele Damiena. Gdy nastoletni huncwot był zagrożony repetą pod koniec szkoły średniej, ocena celująca z plastyki uratowała jego kościste cztery litery. Wkrótce na talencie młodzieńca nie poznali się jednak psorowie ze Szkoły Sztuki i Designu w Leeds, którzy odrzucili podanie Hirsta o przyjęcie. Dwa lata później Damien znów odbił się od drzwi, tym razem uniwersytetu w Londynie (ostatecznie dostał się przy drugim podejściu). Swój czas wypełniał pracą w kostnicy. I to właśnie w chłodnych salach wyłożonych białymi kaflami narodził się jeden z najciekawszych artystów XXI wieku.

Bo gdy Hirst zgłębiał tajniki anatomii na sinych nieboszczykach, wpadł na pomysł pierwszego formalinowego dzieła. Brakowało tylko sponsora. Ale i tego przedsiębiorczy student długo nie musiał szukać. Na początku lat 90. poznał kolekcjonera Charlesa Saatchiego, który bacznie przyglądał się ruchowi Y.B.A. (Young British Artists), w którym brylował Damien. Bez trudu dał się namówić na wyłożenie 90 tys. dol. na najdroższą marynatę świata: czterometrowego rekina w formalinie. "Fizyczna niemożliwość śmierci w świadomości żyjącego" (1992) zwróciła uwagę na pomysłowego artystę, a Saatchiego przekonała, że inwestycja jest obiecująca.

Marszand nie pomylił się, bo już w 1993 r. podczas biennale sztuki w Wenecji największe korki tworzyły się przed pracą Hirsta "Matka i dziecko podzielone", na którą złożyły się poćwiartowane zwłoki krowy i cielaka. Podobne tłumy waliły rok później do londyńskiej galerii Serpentine, by podziwiać "Away in the Flock" - owieczkę w formalinie.

Nieco mniej szczęścia miał Damien w 1995 r., kiedy służby sanitarne Nowego Jorku zakazały mu wystawienia w metropolii dzieła "Dwoje kopulujących i dwoje patrzących". Wszystko dlatego, że obawiano się publicznych ataków mdłości na widok rozkładających się ciał krowy i byka, zespolonych w miłosnym uniesieniu. Na pociechę kilka miesięcy później Hirst zgarnął prestiżową brytyjską Nagrodę Turnera, uważaną za Oscara w świecie sztuki.

Saatchi został marszandem artysty w najlepszym momencie. Ceny na prace okularnika poszybowały w górę, coraz częściej osiągając wymiar siedmiocyfrowy. Ale apetyt Hirsta trudno zaspokoić. Nasz satan doszedł do słusznego wniosku, że skoro lud kupi za wielką kasę krowią padlinę, to kupi wszystko. Na tym przekonaniu wzniósł architekturę swojej fabryki sztuki.

Do martwej zwierzyny dołożył obrazy z kropek (malowane przez asystentów, mistrz przystawia tylko sygnaturę), gabloty z motylami, brylantami, portrety kokainistów, czaszki (najsłynniejsza, pokryta platyną i 8,6 tys. brylantów, jest do kupienia za 100 mln dol.). Kolekcjonerzy tak czekali na nowe dzieła Hirsta, że podczas aukcji wykupili nawet wyposażenie klubu Pharmacy, które zaprojektował artysta. Poszło wszystko: od krzeseł aż po ostatnią filiżankę i spodek.

Nikogo nie powstrzymały głosy krytyków, że Hirst to żaden artysta. Że to zwykły chciwus i hochsztapler. Na początku roku fortunę 43-letniego "chciwusa" wyceniano na 400 mln dol. Był tylko o niespełna trzy dychy uboższy od sir Micka Jaggera, frontmana Rolling Stonesów. Ale Hirst, choć niekoniecznie biegły w matmie, wyliczył, jak zarobić więcej.

Jak? Ano wystarczy obalić fundamentalną zasadę, na której zbudowany jest globalny rynek sztuki: wykluczyć pośredników. W jego głowie narodził się szatański plan: wyprodukować w dwa lata dwieście nowych dzieł, a potem sprzedać je na autorskiej aukcji - bez marszandów, którzy od zysku z każdej sprzedanej sztuki kroją do 50 proc. prowizji.

Kiedy w sierpniu tego roku upublicznił swój pomysł, po raz pierwszy od lat nie usłyszał aplauzu. Raczej donośny, przypominający stepowanie odgłos pukania się w czoło. Macherzy od sztuki gremialnie uznali, że kolekcjonerzy nie pójdą na masówkę - to raz, a po drugie, że Hirst nie poradzi sobie bez ścisłego umysłu dilera. Mimo to artysta odprawił swoich marszandów Jaya Joplinga i Larry Gagosiana (z Saatchim skończył w 2003 r. po ostrej kłótni o pieniądze) i zaczął swoją prywatną reformację rynku sztuki.

Efekt już znamy. Hirst udowodnił, że prawa ekonomiczne są po to, żeby było z czego studentom robić kartkówki, a na rynku sztuki bywa tak jak w przypowieści o dziadku, który pracowicie rozbiera i naprawia swój zegarek: za każdym razem zostaje mu kilka części, ale czasomierz chodzi bez zarzutu. Już w poniedziałkowy wieczór okazało się, że marszand to właśnie taki zbędny element, we wtorek artysta tylko docisnął wieko trumny. Bez udziału marszandów skasował więcej, niż przez całe życie zarobili wszyscy mistrzowie, których obrazy wiszą w National Gallery.

Dziś odpoczywa w swoim trzystukomnatowym zamku w Szkocji u boku żony i trzech synów, a w wolnych chwilach przyjmuje hołdy i gratulacje spływające ze świata. Wrogowie złożyli mu pokłon. Nawet Jay Jopling i Charles Saatchi przyznali z pokorą, że na aukcji w Sotheby's kupili dzieła swojego byłego pracodawcy.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Komentarze

Komentowanie artykułów jest możliwe wyłącznie dla zalogowanych Użytkowników. Cenimy wolność słowa i nieskrępowane dyskusje, ale serdecznie prosimy o przestrzeganie kultury osobistej, dobrych obyczajów i reguł prawa. Wszelkie wpisy, które nie są zgodne ze standardami, proszę zgłaszać do moderacji. Zaloguj się lub załóż konto

Nie hejtuj, pisz kulturalne i zgodne z prawem komentarze! Jeśli widzisz niestosowny wpis - kliknij „zgłoś nadużycie”.

Podaj powód zgłoszenia

Nikt jeszcze nie skomentował tego artykułu.
Wróć na i.pl Portal i.pl