Bez wątpienia w ramach jakiejś nowej wersji „nie płaczę po papieżu” pojawią się po części słuszne argumenty: dziwaczna słabość do Rosji i generalnie niezbyt wyraziste stanowiska w polityce międzynarodowej, nieduży wkład teologiczny czy brak reform Kościoła w wymiarze, jaki wielu marzył się 12 lat temu.
Warto jednak spojrzeć na ten pontyfikat uczciwie. Nadzieje, jakie pokładaliśmy we Franciszku, były mocno na wyrost i od początku o tym wszyscy wiedzieli. Zachwycał nas uśmiechnięty papież z Argentyny, ale niewielu wierzyło, że uda mu się odmienić Kościół, który 12 lat temu tonął w morzu nierozliczanych afer pedofilskich, niejasnych rozstrzygnięć kadrowych także w polskim Kościele, ciemnych interesów Banku Watykańskiego i na wielu poziomach quazi-mafijnych układów finansowych.
Raczej więc kibicowaliśmy Franciszkowi, jak kibicuje się outsiderowi, który choć pięknie mówiący o ideałach był od początku skazany na porażkę. Jego nazbyt romantyczne podejście do papiestwa, naiwny optymizm i ambiwalencja tam, gdzie rygoryści spodziewali się twardych stanowisk, zjednywał mu sympatię, ale ostatecznie nie pomagał mu w starciu z systemem, strukturą i hierarchią władzy.
Miał więc polec w tym starciu z wymagającym światem kościelnej polityki. A nie poległ. I wcale nie chodzi tylko o przesiadkę do volkswagena Golfa i przeprowadzkę do zwykłego apartamentu, porzucenie tego całego blichtru, złota i lektyk. Wielu patrzyło na tę demonstrację trochę podejrzliwie i węszyło pusty gest. Lecz symbol ten był ważny – ostatecznie musiał się do niego jakoś odnieść każdy hierarcha.
Franciszek zabrał odważnie głos w kwestii „błogosławieństwa par znajdujących się w sytuacji nieregularności oraz par tej samej płci” (2023 r.), co oczywiście nie mogło podobać się konserwatystom. Franciszek nie bał się otwarcie informować o pieniądzach Watykanu. Bodajże w 2015 i 2020 roku opublikował raporty, z których wprost wynika skala finansowych machlojek, co dla wielu strzegących swojej kasy hierarchów (i niżej – księży w wielu parafiach) było szokiem. Papież nie wahał się też wytykać zarówno kościelnym twardogłowym, jak i światowym liderom, że nie rozumieją zagrożeń klimatycznych. „Niestety kryzys klimatyczny nie jest przedmiotem zainteresowania największych potęg gospodarczych, którym zależy na osiągnięciu maksymalnego zysku przy najniższych kosztach i w możliwie najkrótszym czasie” – wybrzmiało w adhortacji „Laudate Deum” z 2023 r.
To papież, po którym nie ma żadnego obowiązku płakać i który zapewne nie uzdrowił Kościoła w stopniu, w jakim tego uzdrowienia Kościół potrzebuje. Ale kwestionowanie dziś całego tego pontyfikatu – co pojawia się już w niektórych publikacjach - jest nieuczciwe. W czasach tonącego Kościoła, a także pandemii, o której często się zapomina, Franciszek dawał nadzieję. Kościół zwyczajnych ludzi, który zaproponował, zwyczajnych zachowań, zwyczajnych słów i zwyczajnych gestów będzie dla jego następców punktem odniesienia na lata.
Marek Twaróg
