Edward Mosberg, człowiek, któremu nikt nie śmiał przerwać

Marcin Kędryna
Edward Mosberg o Andrzeju Dudzie: - To naprawdę dobry prezydent, w Polsce nie wszyscy to widzą
Edward Mosberg o Andrzeju Dudzie: - To naprawdę dobry prezydent, w Polsce nie wszyscy to widzą Jakub Szymczuk/KPRP
Wydaje mi się, że pierwszy raz zauważyłem pana Edwarda w Auschwitz, na Marszu Żywych w 2018 roku. Wbił się między idących na czele marszu polityków. Szedł w pasiaku, z biało-czerwoną flagą. Mimo opowieści o tym, jakoby polskie barwy narodowe miały być podczas Marszu zakazane, nikt się nie odważył mieć do niego o tę flagę pretensji.

Swoją drogą mało kto w Polsce łapie sens Marszu Żywych. Akurat w tej idei nie chodzi o – jak to niektórzy mówią – zawłaszczenie Auschwitz, tu chodzi o słusznej wielkości gest Kozakiewicza: widzicie, mieliście nas wszystkich zabić, śladu po nas miało nie zostać, a jesteśmy. Zbudowaliśmy też bardzo dobrze działające państwo, przyjeżdżają tu kolejne nasze pokolenia. Wasz plan się nie udał.

„Obozy nie były polskie, tylko niemieckie. Wiem, bo je przeżyłem”
Na koniec, w Birkenau, pan Edward wbił się na mównicę i zaczął opowiadać niezbyt wtedy popularne rzeczy, że obozy nie były polskie, że były niemieckie, wie o tym, bo je przeżył. Nie przeżyła cała jego rodzina. I wie, kto jego bliskich zamordował, wie, że to byli Niemcy. Nie jacyś abstrakcyjni naziści. Niemcy. I, że mówi to, bo to jego obowiązek wobec wymordowanych krewnych, bo oni tego w swoim imieniu nie powiedzą. Jako ocalały z Holocaustu mógł mówić wszystko, nikt mu nie przerywał. A on mówił też (dobrze) o przedwojennej Polsce, mówił też o Polakach, którzy ratowali Żydów.

Następnym razem zobaczyłem go 1 września 2019 roku na placu Piłsudskiego. Znów w swym pasiaku, siedział na wózku między lożą honorową a zwyżką dla mediów. Na szyi miał, otrzymany parę miesięcy wcześniej, Krzyż Komandorski Orderu Zasługi Rzeczypospolitej Polskiej. Jego zdjęcia pojawiły się w serwisach światowych agencji.

Parę godzin później, gdy dwadzieścia zagranicznych delegacji z wiceprezydentem USA, prezydentem i kanclerz Niemiec, przeniosły się na królewski Zamek, kręciłem się – jak to miałem w zwyczaju – w kuluarach. Ktoś szedł zapalić, wyszedłem z nim na zewnątrz. Zauważyłem awanturę przy jednej z bramek wejściowych. Pan Edward krzyczał na funkcjonariusza SOP i próbującego mediować pracownika Kancelarii. Chodziło o to, że jednej z towarzyszących panu Edwardowi osób nie było na liście zaproszonych gości. Funkcjonariusz nie mógł wpuścić, pracownik Kancelarii nie chciał podejmować decyzji, a do nikogo wyżej się nie mógł dodzwonić. Pan Edward krzyczał, że on nikogo nie zostawi i że będzie dzwonił do prezydenta. Udało mi się szybko sprawę rozwiązać. Delegacja pana Edwarda weszła na Zamek.

Pozostałe

Dalszy ciąg artykułu pod wideo ↓
emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Co jest potrzebne, by pojawił się antysemityzm?
Próbowaliśmy wysłać pana Edwarda do Arkad Kubickiego, gdzie wszyscy czekali na prezydenta. Pan Edward stanął okoniem. I zażądał natychmiastowego z nim spotkania. Powiedziałem, że jest to trudne, gdyż jest teraz piętro wyżej, na koktajlu z szefami delegacji i to jeszcze trochę potrwa. Zostawiłem go na parterze i poszedłem coś tam załatwić. Wróciłem po chwili. Pana Edwarda nie było. A dokładniej: zamykały się za nim drzwi windy. Poleciałem schodami z wizją skandalu dyplomatycznego w głowie. Nic z tego. Pan Edward sprawdził, w której sali jest koktajl i którędy delegacje będą wychodzić, a potem znalazł sobie miejsce blisko tej trasy. Stanął i stał. Próbowałem go namówić, żeby jednak poszedł do Arkad. Odmówił. Tym razem spokojnie. – Ja tu zaczekam – powiedział. Odmówił też krzesła. Stał. Dobre dwadzieścia minut. Koktajl się skończył, głowy państw zaczęły wychodzić. Wszyscy – jak to po koktajlu – raczej wyluzowani. Ale na widok pasiaka pana Edwarda, podchodzili żeby złożyć wyrazy szacunku. Najgłębszy pokłon złożyli – jak się można domyśleć – Niemcy, którym na widok pana Edwarda miny zrzedły. Był tam, jak wyrzut europejskiego sumienia.

Na koniec wyszedł prezydent Duda. Wyściskali się z panem Edwardem. I umówili się, że porozmawiają za chwilę. – Teraz możemy już iść na dół, do Arkad – zaordynował pan Edward.

Z półtorej godziny później załatwiłem mu transport do hotelu (cała okolica Zamku była odcięta – taksówki nie mogły podjeżdżać). Czekaliśmy na kancelaryjne auto, a on opowiadał. O przedwojennym Krakowie, o krakowskich Żydach, chwilę to trwało. – Wie pan co jest potrzebne do tego, żeby się pojawił antysemityzm? Dwóch Żydów. Nic więcej. – powiedział na pożegnanie.

Widziałem go jeszcze cztery razy. Dwa razy w Nowym Jorku. Raz w Warszawie i raz w Oświęcimiu.

Dzwonił do mnie z życzeniami przed świętami Bożego Narodzenia. Życzył przede wszystkim zdrowia. Zadzwonił też w noc po reelekcji prezydenta: - To naprawdę dobry prezydent, w Polsce nie wszyscy to widzą, a on jest naprawdę dobry.

Od paru tygodni się zbierałem, żeby do niego dzwonić. Nie zadzwoniłem. I już nie zadzwonię.

Edward Mosberg, ocalony z Holocaustu krakowski Żyd, amerykański milioner, wielki polski patriota zmarł we czwartek 22 września. 

Polecane oferty
* Najniższa cena z ostatnich 30 dniMateriały promocyjne partnera

Wybrane dla Ciebie

Burze, deszcze, wiatr. Groźnie może być w całym kraju

Burze, deszcze, wiatr. Groźnie może być w całym kraju

Czy kłótnia Muska z Trumpem zniweczy lot Polaka w kosmos?

Czy kłótnia Muska z Trumpem zniweczy lot Polaka w kosmos?

Wróć na i.pl Portal i.pl