- Słyszałem już kilka wersji tego, do czego miało dojść na porodówce. Nie wiem już, co jest prawdą, ale po raz pierwszy spotykam się z takim zamieszaniem - mówi nam jeden z lekarzy.
Opinie na temat tego, co zdarzyło się w Klinice Położnictwa i Ginekologii Samodzielnego Publicznego Szpitala Klinicznego nr 2 przy ulicy Powstańców Wielopolskich w Szczecinie, są skrajne.
- Słyszałem już wersje, że ktoś na sali nie miał wymaganego doświadczenia, a to, że cesarka była w znieczuleniu miejscowym, a to, że dziecko jest w bardzo ciężkim stanie. Niech szpital i konsultanci to wyjaśnią, bo w środowisku huczy od plotek - mówi kolejny lekarz.
- To wszystko nieprawda - zapewnia szpital.
Co wiadomo na pewno
Chodzi o poród, do którego doszło w pierwszej połowie marca 2023 roku. Na dyżurze było wtedy troje lekarzy, w tym jeden z sąsiedniego oddziału klinicznego ginekologii rekonstrukcyjnej i onkologicznej. Poród był bardzo trudny. Wszystkie strony przyznają, że w pewnym momencie była to walka o życie dziecka. Rozpoczęto od porodu naturalnego, ale nastąpiło zwolnienie lub zatrzymanie akcji porodowej.
W takich sytuacjach pacjentka nie jest w stanie urodzić własnymi siłami. Użyto tzw. próżnociągu vacuum, czyli przyssawki zakładanej na główkę dziecka, która pomaga wyciągnąć noworodka na świat. Ale i ta metoda miała zawieść. Wtedy zapadła decyzja o cesarskim cięciu. Takie sytuacje się zdarzają i nie byłoby w tym nic zaskakującego, ale od tego momentu relacje lekarzy są różne.
Lekarz A.: Gdy zorientowano się, że siłami natury poród się nie uda, próbowano ściągnąć anestezjologa do znieczulenia ogólnego. Ale były z tym problemy, bo nie było przez pewien czas z nim kontaktu. Zaczęło być nerwowo na sali, ale to nie anestezjolog tutaj zawinił.
Lekarz B.: Dziecko po zabiegu trafiło do szpitala w Zdrojach na chłodzenie mózgu (stosowane w przypadku niedotlenienia - red.) Jego stan był bardzo poważny. Dobrze się stało, że konsultant wojewódzki zbada sprawę.
Lekarz C.: Jest pytanie, czy musiało dojść do tak niebezpiecznej sytuacji, czy można było temu jednak zapobiec? Czy nie za późno podjęto decyzję o tym, by przeprowadzić cesarkę i kto o tym decydował?
Sprawa faktycznie budzi skrajne emocje w środowisku. Była nawet tematem kuluarowych rozmów podczas zjazdu lekarzy Okręgowej Izby Lekarskiej w Szczecinie, który odbył się kilka dni po porodzie.
Konsultant przesłuchuje
Prof. Zbigniew Celewicz pojawił się w szpitalu na Pomorzanach tydzień temu. Jako konsultant działa na zlecenie wojewody zachodniopomorskiego. Poprosił o dokumentację z porodu i zaczął przesłuchiwać personel kliniki.
- Było nerwowo. Widać było, że Celewicz chce wyjaśnić, co tam zaszło - mówi nam jeden z pracowników szpitala.
Spotkaliśmy się z prof. Celewiczem w szpitalu w Policach, gdzie jest ordynatorem na oddziale położniczym. Nie chce rozmawiać o kontroli.
- Proszę zrozumieć: trwa wyjaśnianie sprawy - uciął temat.
Jak ustaliliśmy, oprócz niego wojewoda zlecił kontrolę prof. Romualdowi Bohatyrewiczowi, konsultantowi wojewódzkiemu do spraw anestezjologii i intensywnej terapii. Tymczasem władze szpitala oburzyły się na formę, w jakiej prof. Celewicz przeprowadzał kontrolę. Chodzi o przesłuchania. Jak ustaliliśmy, profesor był podczas nich bardzo stanowczy i konkretny.
- Forma przeprowadzanej przez prof. Zbigniewa Celewicza kontroli wzbudzała duży niepokój i poczucie zagrożenia ze strony przesłuchiwanego personelu kliniki, o czym personel pisemnie powiadomił dyrekcję szpitala. W związku z tym dyrekcja SPSK 2 poinformowała o tym fakcie wojewodę zachodniopomorskiego, który wydał upoważnienie konsultantowi do przeprowadzenia kontroli - wyjaśnia Bogna Bartkiewicz ze szpitala na Pomorzanach.
Prof. Celewicz nie odniósł się jeszcze do tych zarzutów.
Szpital: uratowaliśmy dziecko
Władze szpitala przyznają, że poród był ciężki, ale zapewniają, że personel zrobił wszystko, aby uratować dziecko, które wróciło już z mamą do domu. Jego stan określają jako dobry.
- Na dyżurze było wówczas trzech lekarzy specjalistów położnictwa-ginekologii. To sytuacja wyjątkowa i nie zdarza się w żadnym innym ośrodku, by wszyscy lekarze dyżurni byli specjalistami. Fakt, że na oddziale położniczym dyżuruje więcej niż jeden lekarz wynika z procedur i specyfiki oddziału położniczego oraz konieczności zagwarantowania interwencji lekarskiej w przypadku porodów naturalnych oraz ewentualnie równolegle prowadzonych cesarskich cięć, które przeprowadza lekarz - zapewniają przedstawiciele szpitala.
Nerwowa reakcja
„Jako dyrekcja szpitala wyrażamy głębokie oburzenie próbą dyskredytacji, szkalowania i oczerniania zespołu, który tego dnia odbierał poród i uratował życie dziecka. Godzi to w dobre imię całej kliniki i zespołu doskonałych specjalistów, którzy od lat cieszą się zaufaniem ciężarnych i rodzących. To grono doświadczonych, cenionych lekarzy, położnych i pielęgniarek, którzy już z samego faktu pracy w oddziale o trzecim stopniu referencyjności nie mogą pozwolić sobie na lekkomyślność, lekceważenie procedur, brak podejmowania odpowiednich działań, które często decydują o życiu co najmniej dwojga pacjentów - matki i dziecka” - napisali w odpowiedzi na nasze pytania.
Według dyrekcji SPSK 2 forma kontroli przeprowadzanej przez prof. Zbigniewa Celewicza, jak również fakt zainteresowania się tematem przez naszą redakcję, „którego celem jest najwyraźniej wywołanie nieuzasadnionej sensacji, rodzą niesmak, niepokój i poczucie zagrożenia wśród personelu kliniki”.
„Obecny przy porodzie personel zachował się doskonale w zaistniałej sytuacji, stając na wysokości zadania, wykazując się najwyższym poziomem profesjonalizmu, zaangażowania i empatii. Najbardziej zainteresowane rozwojem sytuacji osoby, tj. rodzice dziecka, nie wnosili żadnych skarg, byli przez cały czas otoczeni opieką zespołu kliniki i wielokrotnie dziękowali mu za uratowanie życia dziecka. Tymczasem narastająca wokół wydarzenia atmosfera plotek i nagonki budzi najgorsze skojarzenia i rodzi obawy, że nie pozostanie to bez wpływu na kondycję zdrowotną zespołu” - uważa dyrekcja szpitala.
Do tematu wrócimy.
