W przypadku Marka Strzałkowskiego fotografia jest wielka pasją, bo studiami przygotował się do bycia lekarzem weterynarii i przez dziesiątki lat dzielił, i dzieli, swój czas między bycie nieludzkim doktorem w Łącku i wędrówki z kamerą po najdziwniejszych miejscach w świecie.
Marek Strzałkowski miał, i ma, także trzecia pasję. Sporty walki i wojskowość. Ten trzeci nurt jego ciekawości świata zaowocował m.in. wieloma zdjęciami w albumie: Droga wojownika - generał Sławomir Petelicki.
Nieludzki doktor, który nigdy nie rozstaje się z aparatem fotograficznym, najchętniej fotografuje jednak przyrodę, i ludzi którzy się w nią wkomponowują. Ma wręcz niewyobrażalny dar spostrzegawczości połączony z wrażliwością na obrazy, wobec których większość z nas przechodzi obojętnie. Niewątpliwym atutem Marka Strzałkowskiego, jako fotografika, jest to, że on nigdy nie aranżuje swoich kadrów. To co zatrzymuje w obrazie tworzonym w chwili naciśnięcia spustu migawki jest niezakłamana prawdą chwili. Prawdą z elementami sztuki zazwyczaj przypisywanymi malarstwu.
Podczas czwartkowego wernisażu w starosądeckiej Galerii Pod 5, o Marku Strzałkowskim i świecie jego zdjęć interesująco mówił znany artysta malarz Ryszard Miłek. Sam fotografik skomentował wystawę bardzo krótko: Zdjęcia mówią same. Byłyby obrazami absolutnie chybionymi, gdyby trzeba było o nich opowiadać. Mogę mówić tylko o anegdotach, związanych z ich powstawaniem.
A Marek Strzałkowski potrafi opowiadać nie tylko obrazami, ale także słowami, czego dowiódł wydając książkę o swojej pracy weterynarza zatytułowaną: Mamo, mamo scypiory psyjechali.
Starosądecką wystawę zdjęć Marka Strzałkowskiego nie tylko warto, ale trzeba obejrzeć. I to koniecznie. Bo warto.
Autor: Stanisław Śmierciak, Gazeta Krakowska