Spis treści
- Franciszek Pieczka miał być górnikiem, a został aktorem, czyli „komediantem”
- Był jednym z najbardziej lubianych polskich (śląskich) aktorów
- Na mszy św. grała Gminna Orkiestra Dęta z Gołkowic w strojach górniczych
- Franciszek Pieczka mówił, że mieszka w Warszawie, ale do końca życia pozostanie Ślązakiem
- Przyjechaliśmy z Godowa, by pożegnać naszego krajana, wielkiego przyjaciela, dobrego człowieka
Franciszek Pieczka miał być górnikiem, a został aktorem, czyli „komediantem”
Franciszek Pieczka urodził się 18 stycznia 1928 roku w Godowie przy samej granicy z Czechosłowacją (dziś Republiką Czeską), niedaleko Wodzisławia Śląskiego. Pochodził na wskroś z górnośląskiej rodziny – rolniczej, górniczej. Jako dziecko pasał krowy nad Olzą. Miał jednak w sobie coś wyjątkowego – dar, który zaprowadził go na szczyty aktorstwa. W wieku 10 lat wymknął się do kina w czeskich Petrovicach (po zajęciu w 1938 roku Zaolzia przez Polaków), by obejrzeć „Znachora”. Wówczas to zakochał się w aktorstwie bez pamięci.
Ojciec Franciszka nie wyobrażał sobie, by jego syn został „komediantem”. Chciał dla swojego dziecka stabilnej, dobrze płatnej pracy. W domu mówiło się o górnictwie. I tak Franciszek trafił do kopalni Barbara – Wyzwolenie w Chorzowie. O mało nie zginął w wypadku. Przed niechybną śmiercią uratował przyszłą gwiazdę polskiego kina i teatru sztygar, który wyciągnął go spod spadającej skały. Franciszek postanowił studiować, poszedł na elektronikę do Politechniki Śląskiej, ale wytrzymał tam raptem… miesiąc.
Był jednym z najbardziej lubianych polskich (śląskich) aktorów
Pojechał do Warszawy, gdzie zdał do Państwowej Wyższej Szkoły Teatralnej. Egzaminował go w swoim mieszkaniu sam Aleksander Zelwerowicz, dziekan wydziału aktorskiego. I tak synek z maleńkiego Godowa został aktorem, a później wybitnym odtwórcą wielu ról filmowych i teatralnych.
Był jednym z najbardziej lubianych polskich aktorów. Do jego najlepszych ról należały te w filmach „Żywot Mateusza” i „Austeria”. Wszyscy pamiętają go również jako Gustlika z serialu „Czterej pancerni i pies”.
Zagrał także w tak głośnych filmach jak m.in. „Perła w koronie” Kazimierza Kutza (1971), „Wesele” Andrzeja Wajdy (1972), „Chłopi” Jana Rybkowskiego (1973). Pieczka był również pamiętnym starym Kiemliczem w „Potopie” Jerzego Hoffmana (1974), fabrykantem Mullerem w „Ziemi obiecanej” Andrzeja Wajdy (1974) oraz Świętym Piotrem w „Quo vadis” w reżyserii Jerzego Kawalerowicza (2001).
Na mszy św. grała Gminna Orkiestra Dęta z Gołkowic w strojach górniczych
Po ustaleniach z rodziną zmarłego aktora do Warszawy, obok przedstawicieli władz Godowa, pojechały również gminne zespoły folklorystyczne, które wykonanymi pod kierownictwem Daniela Szkatuły pieśniami uświetniły mszę św. pogrzebową odprawioną w intencji zmarłego. Drugim śląskim akcentem był udział w mszy Gminnej Orkiestry Dętej z Gołkowic w strojach górniczych pod batutą Ryszarda Wachtarczyka. Zagrali mu tak, jak zawsze wtedy, gdy z uśmiechem na ustach wsiadał we wsi do dożynkowej bryczki…
W czasie homilii bp warszawsko-praski ks. Romuald Kamiński, wspominając rodzinne strony Franciszka Pieczki, powitał delegację gminy Godów.
Franciszek Pieczka mówił, że mieszka w Warszawie, ale do końca życia pozostanie Ślązakiem
- Dom rodzinny, czasy dzieciństwa mają ogromny wpływ na to kim będziemy w życiu, na to jak to życie zrozumiemy, jak je zagospodarujemy, jakie ono wyda owoc. Toteż nasze myśli teraz do Godowa, a przy tej okazji bardzo serdecznie chciałby przywitać bardzo licznie przybyłą delegację ze stron rodzinnych Franciszka. Nasze myśli biegną do rodziców: Franciszka i Walerii, do rodzeństwa, do tego wszystkiego, co go tam spotkało. A obficie dzielił się z nami wspomnieniami, a właściwie żył nimi do końca swoich dni, bo za wielki zaszczyt poczytywał to sobie i kiedy tylko mógł odwiedzał rodzinne strony. I zawsze mówił, że mieszka w Warszawie, ale do końca życia pozostanie Ślązakiem. I pięknie mówił, dowartościowywał swoich rodaków - powiedział bp Romuald Kamiński.
O śląskich korzeniach, które przełożyły się na całe życie zmarłego mówił też, uczestniczący w mszy pogrzebowej Prezydent RP Andrzej Duda:
- Praca, pobożność, pokora - jak powiedział przed chwilą Ekscelencja Ksiądz Biskup. Jakże to bardzo śląskie, czyli dokładnie takie, jaki był. Trudno sobie chyba w ogóle w Polsce dziś wyobrazić rzeczywiście poważny film o Śląsku i śląskości bez obecności w nim Franciszka Pieczki - tego właśnie człowieka, tego właśnie aktora.
Na cmentarzu Franciszka Pieczkę, w imieniu swoim i mieszkańców gminy, pożegnał także wójt Godowa Mariusz Adamczyk.
Przyjechaliśmy z Godowa, by pożegnać naszego krajana, wielkiego przyjaciela, dobrego człowieka
- Przyjechaliśmy tu do Warszawy z Godowa w Ziemi wodzisławskiej. Przyjechaliśmy pożegnać naszego krajana, wielkiego przyjaciela, dobrego człowieka. (...) Dla nas jednak, dla mieszkańców gminy Godów był przede wszystkim najlepszym synem godowskiej ziemi i naszą ogromną dumą. Zarazem naszym wielkim przyjacielem, którego kochaliśmy za otwartość, skromność, ciepło jakim emanował za jego ogromną dobroć – powiedział wójt.
- Kochaliśmy go i szanowali jednak również za jego przywiązanie do korzeni, wyrażane nie tylko słowem, ale też czynem. Za jego obecność na ważnych wydarzeniach dla społeczności Godowa. Kochaliśmy go za to, że był i już na zawsze pozostanie dla nas wzorem tego jak żyć. Bo drogi Franciszku w zmieniającym się - jak sam mówiłeś - czasem zbyt szybko świecie, byłeś jak kompas, który zawsze wskazuje właściwą drogę. Drogę, którą warto podążać niezależnie od wykonywanej profesji czy zajęcia. Dziękujemy Ci za to Franciszku. Żegnaj, a raczej „do zobaczenia” - mówił Mariusz Adamczyk.
