Emmanuel Macron ma u Francuzów bardzo niskie notowania i obecne protesty są najtrudniejszym momentem od objęcia przez niego prezydentury. Niektórzy widzą podobieństwa ostatnich zamieszek we francuskiej stolicy z wybuchem rewolty imigrantów na przedmieściach stolicy Francji w roku 2005. Wielu dodaje, że to największy polityczny kryzys w kraju od roku 1968. Jeden z publicystów Le Monde napisał, że nie jest to powtórka maja 1968, raczej przedświąteczny wybuch gniewu.
Wszyscy zastanawiają się nad fenomenem ruchu "żółtych kamizelek", którego ludzi widać na ulicach Paryża. Najpierw był on luźnym sojuszem głównie młodych ludzi z regionalnej części kraju, wściekły na podniesienie podatku od silników diesla, bo, jak ujawniły nowe badania, emitują one bardzo niebezpieczne cząsteczki.
- Ci sami, którzy protestują przeciwko podwyżkom cen paliw chcą jednocześnie ograniczyć zanieczyszczenie powietrza, bo ich dzieci chorują - odpowiada prezydent Macron.
Mniej więcej w połowie listopada ruch skrzyknął się na portalach społecznościowych i zaczął blokować drogi we Francji. Pierwszego dnia protestu doliczono się prawie 300 tysięcy żółtych kamizelek na francuskich ulicach. Tydzień później zaczęły się starcia w Paryżu. Żółte kamizelki nie były już samotne, ruch zamienił się w szerszą rewoltę przeciwko polityce Macrona, proponowanych przez niego reform, które mają gospodarkę przestawić na bardziej konkurencyjne tory. Nie podoba się też Francuzom styl sprawowania władzy przez Macrona, napuszony, jakby pogardliwy dla społeczeństwa.
Dołączyli szybko do ruchu zadymiarze, którzy są teraz najbardziej widoczni. Minister spraw wewnętrznych Christophe Castaner twierdzi, że ci " profesjonalni protestujący" są teraz organizatorami przemocy, przejęli ruch i to oni określają jego charakter. Choć ponad 80 proc. społeczeństwa popiera sprzeciw wobec podwyżek cen paliw, to zwykli ludzie nie przyłączają się do ruchu. Atmosferę podgrzewają fake news, które ukazują pokrwawionych demonstrantów, którzy mieli zostać zmasakrowani przez siły porządkowe. Przypomina to sytuację z niedawnych protestów w Katalonii.
Ulice paryskie były już w przyszłości widownią ostrych starć demonstrantów z policją. Niektóre gromadziły setki tysięcy ludzi, w tych ostatnich, jak szacuje policja bierze udział nie więcej niż pięć tysięcy. I przed taka garstką miałby ustąpić Macron - kpią ludzie z jego otoczenia.
Ale sam Macron mówi o niezwykłej sile i determinacji tych, którzy od trzech tygodni organizują w Paryżu protesty. Wspomina o fatalnym wizerunku Paryża i Francji. Macron przyjął inną strategię niż jego poprzednik, który po protestach wycofywał się ze swoich planów naprawy Francji, Marcon taki nie chce być. Może czeka na wypalenie się protestów.
POLECAMY: