- Nikogo nie zabiłem – zeznał przed sądem Polak podejrzewany o udział w zastrzeleniu Petera de Vriesa, holenderskiego dziennikarza śledczego.
Podczas procesu, który rozpoczął się w Amsterdamie, Kamilowi E. towarzyszy tłumaczka.
Do zbrodni doszło 6 lipca tego roku, kiedy 64-letni dziennikarz został postrzelony wychodząc ze studia telewizyjnego stacji RTL w Amsterdamie. Padły w kierunku jego cztery strzały. Rany sprawiły, że kilka dni później Peter de Vries zmarł.
Policjanci już kilkadziesiąt minut później zatrzymali na jednej z autostrad samochód, który, jak wynikało z zapisu kamer monitoringu ulicznego, odjeżdżał z miejsca zdarzenia. W środku był wspomniany Polak oraz niejaki Delano G. Obaj trafili do aresztu. Policjanci znaleźli również dwie sztuki broni, na których były odciski palców obu zatrzymanych.
Polak mieszkał od kilku miesięcy z rodziną (ciężarną żoną, córką i synem) w miejscowości Maurik na południowym wschodzie Holandii. Z zapisu kamer ulicznych, jak oświadczyli śledczy, miało wynikać, że obaj zatrzymani byli na miejscu zdarzenia tragicznego dnia, a Polak wcześniej objeżdżał okolicę, prawdopodobnie sprawdzając teren.
Kamil E. broni się, mówiąc, że dostał samochód od dwóch mężczyzn, którzy poprosili go, by przewiózł jedną osobę. O zabójstwie jednak nic nie wiedział, nie brał w nim udziału. Zdaniem prokuratury, tym, który oddał strzały do dziennikarza śledczego, był wspomniany Delano G. 22-latek jest raperem, pochodzi z Antyli i ostatnio mieszkał w miejscowości Tiel, a Polak prowadził samochód.
