Japonia długo opierała się koronawirusowi, ale ostatnie dni są mocno niepokojące. Pierwszych chorych zdiagnozowano tu już w styczniu, ale bardzo długo epidemia nie rozwijała się tak szybko. W ostatnią niedzielę zdiagnozowano jednak 515 osób, w w kolejne dni: 252, 351, 410 i aż 680 w czwartek. W samym Tokio w ostatnim dniu chorych okazało się 189 osób. Warto dodać, że tę metropolię zamieszkuje 14 mln osób.
Nie dziwi więc taka reakcja rządu, który do tej pory unikał drastycznych ograniczeń dla ludzi. W środę w części kraju wprowadzono stan wyjątkowy.
Igrzyska przesunięto na lipiec 2021 roku. Jak pisze brytyjski Guardian, premier Abe był mocno krytykowany przez opozycję, że jest opieszały w działaniach przeciwko koronawirusowi, bo chce jeszcze w tym roku zorganizować igrzyska.
Toshiro Muto pytany był, czy są jakieś alternatywy, gdyby za rok sytuacja nie była na tyle jasna, by przeprowadzić igrzyska. - Zamiast myśleć o alternatywnych planach, powinniśmy mocno pracować. Ludzkość musi zjednoczyć całą swoją technologię, wiedzę i ciężką pracę, aby opracować lecenie i szczepionki - powiedział.
Organizatorzy nie chcą się wypowiadać, ile będzie ich kosztować przesunięcie imprezy. Japońskie media podają, że między 2 a 6 mln dolarów. Muto przyznał, że igrzyska były ubezpieczone, ale jeszcze nie wiadomo, czy wypłacone zostanie jakieś odszkodowanie.
Dopiero wprowadzenie stanu wyjątkowego pozwala w Japonii poszczególnym prefekturom zamykać szkoły czy nakazać mieszkańcom pozostanie w domach. Zamykane też mają być galerie, muzea, kluby nocne, kina czy zakłady fryzjerskie.
Kraj Kwitnącej Wiśni dopiero czeka zatem na główne uderzenie koronawirusa. Pytanie, czy z tego starcia wyjdzie na tyle silnym, by za rok zorganizować jednak igrzyska.
