- „Pętla” to kolejny pani film z Patrykiem Vegą. Co sprawia, że chętnie pani współpracuje z tym reżyserem?
- Propozycje, które dostaję od Patryka, to główne role, a wiadomo, że takich ról dla kobiet jest wciąż mniej, choć zaczyna się to zmieniać. Dla aktorki z moim doświadczeniem i możliwościami jest ważne, by móc się sprawdzać w takiej przestrzeni. I mimo, że filmy Vegi są traktowane jako mniej ambitne, propozycje, które dostawałam od niego, były zawsze bardzo wymagające aktorsko i różnorodne stylistycznie.
- Poznaliście się państwo na planie „Botoksu”. Jak wypadło to pierwsze spotkanie?
- Patryk po obejrzeniu filmu „W spirali” zainteresował się moją osobą. Powierzył mi bardzo wymagającą rolę - zarówno technicznie, jak i emocjonalnie. Miałam do przeżycia całą paletę trudnych emocji, właściwie każdy dzień wiązał się z przeżywaniem wysokiego napięcia, rozpaczy, smutku. Uczyliśmy się siebie. Bardzo mi się podobała jego uważność i to, że trzymał napięcie na planie i dyscyplinę, co pomagało szczególnie w scenach porodów. Poprosiłam o szkolenie w szpitalu i wiele nauczyłam się o tej rzeczywistości. Można nawet powiedzieć, że było to dla mnie przeżycie graniczne.
- Potem zagrała pani w dwóch częściach „Kobiet mafii”. Tam miała pani okazję wcielić się w zabawną postać Spuchniętej Anki. Jak się pani odnalazła w komediowej konwencji?
- Ankę po prostu kocham. I bardzo się cieszę z popularności tej postaci. Praca nad nią była prawdziwą przyjemnością, choć też wiązała się z napięciem - bałam się, że przekroczę pewną granicę. Chciałam, żeby ta postać przy całym tym abstrakcyjnym poczuciu humoru, pozostała wiarygodna psychologicznie, żeby była z krwi i kości, pomimo komiksowego rysu. Mam doświadczenie w graniu klasycznych komedii, na przykład Moliera i myślę, że mi to pomogło.
- Powiedziała pani w jednym z wywiadów: „Każda rola to dla mnie budowanie nowego świata”. W jaki świat weszła pani w „Pętli”?
- Ten świat jest odrzucający i brudny, chyba bardziej niż ten z kina gangsterskiego, bo dotyczy afery w kręgach władzy. Sekstaśmy z udziałem polityków, księży, elit ekonomicznych. Tacy ludzie kreują moralną przestrzeń społeczną, są traktowani często jak autorytety, decydują o kierunku zmian i naturalnie ich stanowiska wiążą się automatycznie z koniecznością zaufania społecznego. Zepsucie tej klasy jest wstrząsające. Jak również działania policjanta, który zachowywał się w tej historii jak bandyta.
- Pani partnerem w „Pętli” jest Antek Królikowski, który wyrasta na jednego z najciekawszych aktorów swego pokolenia. Znalazła z nim pani dobre porozumienie?
- Tak, mamy podobne poczucie humoru, a w związku z tym pewną łatwość komunikacji. Lubię jego bezpretensjonalność i prostolinijne podejście do zawodu, które nie wyklucza głębokiego zaangażowania.
- Dokonania Patryka Vegi są ostro krytykowane przez nasze media, ale i filmową branżę. Czy jako aktorka, grająca w jego filmach czuje się pani tym dotknięta?
- Nie, nie czuję się dotknięta, bo mogę być rozliczana tylko z zakresu swojej pracy, a tu mam dobry feedback. Myślę jednak, że brakuje w tym wszystkim fachowej krytyki, a zdecydowanie za dużo jest wypowiedzi nacechowanych zwykłym hejtem. Miejsce, które zajmuje Patryk w polskim kinie, dali mu widzowie i jest wyrazem sukcesu, który odniósł, a to powinno być uznane.
- Nieoficjalnie mówi się, że aktorzy związani z Patrykiem Vegą mają trudności z angażami w produkcjach innych twórców. Odczuła pani to na własnej skórze?
- Nigdy nie usłyszałam tego wprost, więc trudno mi coś na ten temat powiedzieć. Nie mam najgorzej, choć też nie jestem rozpieszczana przez nawał propozycji. Jednak umiem wykorzystać swoje szanse i nie mam do nikogo pretensji.
- Sprawia pani wrażenie silnej indywidualności, która niekoniecznie identyfikuje się z jakąś grupą. Nie boi się pani być „inna”?
- Nie mam wyjścia, bo jestem po prostu sobą. Nie widzę sensu w udawaniu kogoś, kim się nie jest i kreowaniu siebie ze względu na karierę. Jeśli tak jestem postrzegana, to widzę w tym raczej komplement. Zwykle artystów podziwia się przecież za silną indywidualność.
- Przez wiele lat była pani cenioną aktorką teatralną, specjalizująca się w wymagających rolach. Co sprawiło, że na początku tej dekady zdecydowała się pani zwrócić w stronę kina i telewizji?
- W pewnym momencie moje związki z teatrem gwałtownie się rozluźniły i postanowiłam poszukać dla siebie możliwości gdzie indziej. Bardzo się cieszę, że tak się stało, choć nie był to mój wybór. Jestem przekonana, że takie gwałtowne zmiany są bardzo twórcze.
- Pracując z najlepszymi reżyserami teatralnymi w Polsce nabyła pani ogromnego doświadczenia. Czy te teatralne techniki aktorskie przydają się pani teraz, kiedy gra pani w filmach czy serialach?
- Podobno mój styl gry w teatrze określano, jako filmowy. I rzeczywiście nie miałam specjalnie kłopotów technicznych z przejściem ze sceny przed kamerę. Wielu wybitnych aktorów, ikon kina, szczególnie amerykańskiego, ma silne zaplecze w pracy w teatrze. Moim zdaniem jest to wspaniały kapitał.
- Swoją teatralną karierę zaczynała pani w krakowskim Starym Teatrze. Czego pani nauczyła się, pracując z reżyserami i aktorami tej sceny?
- Zostałam wychowana przez aktorki i aktorów Starego Teatru – najpierw w szkole, a później na scenie. I jest to mój skarb. To jest tradycja zawodu, do której przynależę, etyka zawodowa, oddanie skrupulatnej i głębokiej analizie oraz dbałość o technikę. Jestem za to wszystko bardzo wdzięczna.
- Potem grała pani w warszawskim Teatrze Rozmaitości, który jest zupełnie inny niż Stary Teatr. Jak ważne były dla pani doświadczenia zdobyte na tamtej scenie?
- Można powiedzieć, że TR Warszawa to był mój bilet wstępu do nowoczesności. Zarówno twórcy, z którymi tam pracowałam, jak i publiczność tego teatru tworzyli środowisko skoncentrowane na współczesności i ukierunkowane awangardowo. Wtedy też rozpoczęła się moja przygoda z festiwalami zagranicznymi i pracą za granicą. Zrobiłam w wiedeńskim Burgtheater „Lwa w zimie” z Jarzyną, grając po niemiecku i zaczęliśmy podróże po festiwalach światowych z „Factory 2” Lupy ze Starego i „T.E.O.R.E.M.A.T.E.M” oraz „Między nami dobrze jest” Jarzyny z TR. To był wspaniały, bardzo intensywny okres.
- Kiedy ze spektakli Lupy i Jarzyny przeskoczyła pani do serialu „Lekarze”, to musiało być sporym zaskoczeniem dla pani dotychczasowych współpracowników. Krytykowano panią za tę decyzję?
- Nie, bo to był dobrze kręcony serial, a moja rola była ciekawa i skomplikowana technicznie. Takie rzeczy są w środowisku aktorskim doceniane.
- Trudno było się odnaleźć teatralnej aktorce, przyzwyczajonej do indywidualnej pracy nad rolą, na serialowym planie, gdzie stawia się na kolektywną pracę?
- Nie było to trudne, a ciekawe. To niesamowite, w jakim stopniu podczas kręcenia oddycha się wraz z ekipą techniczną. Dobre relacje i wzajemny szacunek to podstawa. Nie jestem jednak bardzo towarzyska na planie, bo lubię się skoncentrować na pracy, ale znajduję zrozumienie i wsparcie i to jest dla mnie ogromnie ważne. W gruncie rzeczy praca w filmie wymaga jednak większej samodzielności niż w teatrze. Na plan trzeba przyjść jednocześnie przygotowanym i nastawionym elastycznie, a ma się za sobą zwykle jedną próbę czytaną. W teatrze ta praca rozkłada się na kilka miesięcy wspólnych spotkań.
- Już w „Lekarzach” pokazała pani, że jest aktorką, która odważnie wykorzystuje swoją urodę i seksapil. Ile w tym naturalnej predyspozycji, a ile świadomej kreacji?
- Myślę, że ostatecznie jest to połączenie warunków, którymi się jest obdarzonym i pewnej świadomości ciała. Ważna jest też wizja, obraz własnej osoby, jaki chcemy narzucić rzeczywistości. Wierzę w to, że piękno jest narzędziem niezwykle nośnym i sztuka się nim karmi, chcąc przekazywać treści.
- Wraz z wejściem do świata telewizji i kina, zaczęła się pani pojawiać w celebryckim kręgu. Co sprawiło, że zdecydowała się pani na tego rodzaju formę promocji własnej osoby?
- Impas, w którym się znalazłam. Moja kariera teatralna mocno zwolniła, nie miałam propozycji filmowych i uznałam, że wejście w show-bussines będzie w tej sytuacji korzystne. Spotkałam się z PR menadżerką, wspólnie obmyśliłyśmy plan i go zrealizowałyśmy.
- Szybko przebiła się pani do popularnych kobiecych pism i portali internetowych ze swoimi sesjami fotograficznymi i wywiadami. Jak to się pani udało?
- Myślę, że ponieważ moda interesowała mnie od zawsze, łatwo mi było wejść w tę przestrzeń. Do dziś nie mam stylisty, sama odpowiadam za swój wizerunek i bardzo mnie to cieszy. Zaprzyjaźniłam się z polskimi projektantami, lubię z nimi współpracować, bawić się modą. W moim przekonaniu uprawiają oni formę sztuki, dlatego znajdujemy wspólny język.
- Wydaje się, że czuje się pani jak ryba w wodzie w tym celebryckim świecie. Co panią najbardziej w nim pociąga?
- Weszłam w ten świat, żeby zyskać dodatkowe narzędzie, bardzo świadomie. Trudno powiedzieć, że celebrycki świat w jakimkolwiek stopniu może pociągać – z mojej perspektywy jest złudzeniem, pewną grą i ta gra, jej zasady, wyzwania – to może być pociągające. Jeśli jednak chodzi o ludzi, szczery kontakt, komfort rozmowy, to szukam tego gdzie indziej.
- Jaką cenę musiała pani zapłacić za zaistnienie w tym świecie?
- Ceną i jednocześnie nagrodą jest popularność, która wiele ułatwia, a jednocześnie ma swoje cienie. Ale to chyba wszyscy wiedzą.
- Pierwszą dużą rolę w kinowym filmie zagrała pani w dramacie „W spirali”. Wydawało się, że pójdzie pani za ciosem i będzie potem grała w podobnym kinie artystycznym. Tymczasem pani zwróciła się bardziej w stronę komercyjnych produkcji. Z czego to wynika?
- Takie dostałam propozycje. Aktor tylko w pewnym stopniu kreuje swoją karierę, najczęściej musi poczekać i cieszyć się z tego, co przychodzi. Właśnie ta sytuacja dla mnie się zmienia, bo napisałam wraz z koleżanką reżyserką scenariusz, który będzie realizowany w przyszłym roku. Jest tam rola dla mnie, z której bardzo się cieszę. To chyba znaczy być twórcą i tworzywem? (śmiech)
- Podczas realizacji „W spirali” poznała pani swego obecnego męża – Piotra Stramowskiego. Miłość między aktorami na planie jest jednym z najpopularniejszych mitów kina. To rzeczywiście tak ekscytujące przeżycie?
- Miłość, a szczególnie jej pierwszy etap, chyba w każdych warunkach i dla każdego jest wielkim przeżyciem. A ma ten moment wiele wspólnego z kinem, bo w dużej mierze jest projekcją, a nie spotkaniem z prawdą. U nas projekcje się nałożyły i to tworzyło pewne niebezpieczeństwo, ale dzięki byciu uważnymi, wyszliśmy z tego obronną ręką. A „W spirali” jest dla nas piękną pamiątką, mamy ogromny sentyment do tego filmu. Lubimy go, to mocny punkt w naszych karierach.
- Mówi się, że związki aktorów są narażone na wiele poważnych wstrząsów, jak wzajemna rywalizacja czy nadmierna emocjonalność. Jak państwo sobie z tym radzicie?
- Jakoś z napięciami o ambicjonalnym charakterze nie mieliśmy większych kłopotów, choć oczywiście bywaliśmy o siebie zazdrośni, ale nie w przesadny sposób. „Zdrowo”, jak to się mówi. Kiedy jest się blisko, dużo rozmawia i okazuje wsparcie, to jest to dużo łatwiejsze. Myślę też, że potraktowaliśmy siebie jak tandem, power couple i to nas zawsze wzmacniało.
- Piotr podążył za panią – i również śmiało wkroczył do świata celebrytów. Trudno go było pani przekonać do tego kroku?
- To była jego decyzja. Była opcja, żebyśmy nie byli w tym razem, ale Piotrek chciał uczestniczyć. Kocha świat amerykańskiego kina i pewnie to miało duży wpływ na jego decyzję. W każdym razie nie żałuje tego, o ile wiem.
- Mediom wydaje się, że to pani „rządzi” w pani małżeństwie. Jak jest naprawdę?
- Zawsze byłam za partnerstwem w relacji i tego od też szukam. Nie sądzę, żeby w mediach widoczny był prawdziwy obraz naszej pary, a wrażenia można mieć różne. Raczej się tym nie przejmujemy.
- Już nie raz graliście państwo w tych samych filmach – choćby właśnie teraz w „Pętli”. Lubi pani pracować z mężem na tym samym planie?
- Tak, graliśmy w tych samych produkcjach, ale raczej niewiele we wspólnych scenach. Właściwie wciąż czekamy na taką propozycję, bo cenimy siebie aktorsko.
- W zeszłym roku została po raz pierwszy pani mamą. Macierzyństwo okazało się dla pani ważnym doświadczeniem?
- Oczywiście. Takie zjawiska jak narodziny czy śmierć są wstrząsające dla naszego jestestwa i łączą się ze zmianami w postrzeganiu rzeczywistości, pogłębiają jej odbiór. Tak było i ze mną.
- Jak pani dziś sądzi: urodzenie i wychowanie dziecka wpłynie w jakiś sposób na pani aktorstwo?
- Nie zauważyłam takiej zmiany. To wyzwania ściśle związane z pracą rozwijają aktorstwo, budowanie nowych narzędzi, analiza świata i swojej percepcji.
- Po urodzeniu córki zniknęła pani na jakiś czas z widoku publicznego. Jak się pani spodobała ta cisza medialna wokół swej osoby?
- Chciałam zniknąć z mediów, kiedy byłam w ciąży i zaraz po urodzeniu dziecka, ale niestety to się tylko częściowo udało. Teraz na szczęście moje życie wraca do normalnego trybu i popularność nie jest dla mnie już problematyczna.
- Bycie mamą może sprawić, że przestanie pani być postrzegana w mediach jako niezależna i wyzwolona kobieta. Nie martwi to panią?
- Nie eksponuję tego tematu w mediach, ani nie pokazuję swojego dziecka. Uważam, że to zbyt intymne. Ale swoją drogą tak postawione pytanie jest z zasady krzywdzące dla kobiet. Bycie matką nie jest przecież ograniczające i nie powinno być tak postrzegane. Zmiany idą mimo wszystko w dobrą stronę, przeciwną takim twierdzeniom.
