Arkadiusz „Motyl” Dembiński: Film „Diabeł” to dobry krok w stronę zrozumienia weteranów

Anita Czupryn
Arkadiusz "Motyl" Dembiński: W Polsce mamy mnóstwo byłych żołnierzy sił specjalnych i funkcjonariuszy innych służb, którzy mogliby szkolić WOT, tworząc jednostki na najwyższym poziomie.
Arkadiusz "Motyl" Dembiński: W Polsce mamy mnóstwo byłych żołnierzy sił specjalnych i funkcjonariuszy innych służb, którzy mogliby szkolić WOT, tworząc jednostki na najwyższym poziomie. Archiwum domowe
System pomocy weteranom działa, ale daleko mu do ideału. Chociaż powstały oddziały leczenia PTSD i etaty dla rannych żołnierzy, to weterani często muszą sami szukać wsparcia. Wciąż zbyt wiele spraw trzeba załatwiać na własną rękę – mówi Arkadiusz „Motyl” Dembiński, były żołnierz GROM i konsultant w filmie „Diabeł”.

Na czym polegała Twoja rola w filmie „Diabeł”, który ma właśnie swoją premierę w kinach?

Przy pracy nad tym filmem miałem kilka ról. Odpowiadałem za przygotowanie głównego bohatera, Eryka Lubosa, zarówno fizycznie, jak i pod kątem jego roli w filmie. Byłem odpowiedzialny za przygotowanie scen walk, dobór broni, szkolenie strzeleckie i taktyczne. Pracowaliśmy w duecie z jeszcze jednym byłym operatorem GROM-u – dbaliśmy o to, by wszystkie sceny związane z bronią były realistyczne. Uczyliśmy Eryka, jak posługiwać się bronią główną, jak przechodzić na broń zapasową, czyli z karabinu na pistolet. Wszystko, co było w scenariuszu przekładaliśmy na rzeczywistość – tak, żeby wyglądało to bojowo i prawdziwie. Był też z nami Marcin „Lewy” Wyszyński – ekspert od tresury psa.

Praca konsultanta na planie filmu przypomina w jakiś sposób szkolenie bojowe?

Praca na planie to jednak coś zupełnie innego. Ale przygotowanie Eryka było bardzo zbliżone do szkolenia w jednostce. Przeszedł z nami dziesięciodniowy obóz, podczas którego miał zajęcia przypominające te w GROM-ie. Każdy dzień zaczynał od dwugodzinnego treningu fizycznego, potem śniadanie, godzina przerwy, a następnie zaczynaliśmy zajęcia strzeleckie połączone z taktyką. Jeśli w scenariuszu była scena, w której bohater strzela zza drzewa, to dokładnie taką sytuację ćwiczyliśmy – jak podejść, zejść na kolano, znaleźć osłonę i oddać celne strzały. Albo scena, w której Eryk zarzuca broń na plecy – to wszystko musiało być trenowane krok po kroku. Każdą z tych scen ćwiczyliśmy tak długo, aż wyglądała naturalnie, tak, jakby wykonywał to żołnierz sił specjalnych. Obóz obejmował znacznie więcej zajęć. Po treningu taktycznym i manualnym z bronią Eryk miał krótką przerwę, a potem szliśmy na trening walki wręcz. Wspólnie z Karolem, drugim aktorem, ćwiczyli sceny walki nożem, zdejmowanie wartownika, czy sceny walk przy samochodzie. Całą choreografię walk opieraliśmy na systemie Krav Maga, bo to było jak najbardziej realistyczne – tak, jak robią to żołnierze sił specjalnych. Od początku mówiłem, że nie będziemy bawić się w żadne efektowne style jak ju-jitsu. Robiliśmy to tak, jak zrobiłby to żołnierz – szybko, skutecznie i bez kompromisów. Walki w filmie w 70 procentach bazowały na Krav Maga, a pozostałe elementy czerpaliśmy z innych systemów bojowych, które znamy z jednostki. Eryk po południu miał dodatkowe godziny treningu walki wręcz. Dostał solidnie w kość – w sumie czuwało nad nim pięciu instruktorów, każdy odpowiedzialny za inny aspekt przygotowania. Ale efekt końcowy był tego wart.

Jakim studentem okazał się Eryk Lubos? Miał pojęcie o broni? Co było dla niego najtrudniejsze do opanowania?

Eryk miał już pewne pojęcie o broni – grał w reklamie i współpracował przy obchodach 25-lecia jednostki GROM, kiedy powstawał album związany z fundacją. Jednak wtedy jego przygotowanie było inne. Postawiliśmy na kompletnie nowy tryb – taki, jaki obowiązuje w jednostce. Wprowadziliśmy intensywne szkolenie od podstaw. Eryk na początku nie strzelał – najpierw były treningi manualne z bronią. Wcześniej grał w serialu „Afganistan”, ale tamte sceny nie były tak realistycznie przygotowane jak te, nad którymi pracowaliśmy. Podczas naszego szkolenia nie było miejsca na żadne skróty ani udawanie. Uczyliśmy go dokładnie tego, czego uczymy w jednostce. Musiał wiedzieć, jak poruszać się z bronią, jak przyjąć odpowiednią pozycję, by nie wystawał mu łokieć, i jak przemieszczać się w sposób maksymalnie bezpieczny. Zasada była prosta: im mniej jesteś widoczny, tym mniejsze ryzyko, że dostaniesz postrzał. To wszystko tłumaczyliśmy i ćwiczyliśmy, a Eryk chłonął wiedzę jak gąbka. Jego największym atutem było zaangażowanie – dostawał atrapy broni, takie jak Glock czy M4 (karabin ASG), i nieustannie ćwiczył.

W trakcie tych przygotowań i planowania scen miałeś momenty, w których wracałeś myślami do własnych przeżyć na służbie?

Aż takich powrotów nie było, ale przy dwóch scenach od razu przypomniały mi się pewne momenty z misji w Afganistanie. Jedna z nich to wejście do pomieszczeń – od razu miałem przed oczami, jak wyglądały takie operacje w rzeczywistości, jak się rozchodziliśmy i zabezpieczaliśmy teren. Druga scena była związana ze śmigłowcem, który miał pojawić się w filmie, ale ostatecznie okazało się, że śmigłowiec nie mógł być użyty, bo zrywał dachy na planie. W końcu zastąpiliśmy tę scenę szybkim wjazdem dwoma Mercedesami G-Klasse, które rozwalały bramę. To było dla mnie ciekawe doświadczenie, bo szybko musieliśmy zmienić założenia. Pokazaliśmy reżyserowi, jak takie podjazdy wyglądają w realnych operacjach – oddział gotowy, broń przeładowana, rozchodzenie się taktyczne z ubezpieczeniem. W filmie widać te elementy, choć moim zdaniem niektóre ujęcia mogłyby być szersze, by lepiej oddać realizm działań. Ta współpraca otworzyła mi oczy – zobaczyłem, że kręcenie filmu to znacznie trudniejsze zadanie, niż mogłoby się wydawać.

Oprócz walk i przemocy, film porusza także temat życia weterana. Jak przygotowywaliście Eryka, by postać była czymś więcej niż tylko bohaterem akcji?

Było wiele rozmów z reżyserem i scenarzystą,który chciał stworzyć postać weterana na podstawie rzeczywistych doświadczeń. Konsultowali się z wieloma byłymi i obecnymi żołnierzami, w tym z nami. Zadawali mnóstwo pytań o to, jak pracujemy, jakie mamy nawyki i jak wygląda nasze życie poza służbą. Wszystkie te informacje pomogły w budowie postaci Eryka. Widziałem też, jak Eryk przygotowywał się do roli. Pamiętam, raz gdy trenowaliśmy, wcielał się w swoją postać tak bardzo, że na przykład odpowiadał na moje pytania jąkając się – bo jego bohater się jąkał. Gdy zapytałem, co się dzieje, odpowiedział: „Przepraszam, szykuję się do roli.” Taka koncentracja przełożyła się także na jego przygotowanie do filmu „Diabeł” – był zaangażowany, chłonął wiedzę i dawał z siebie wszystko.

Przekazywaliście mu wiedzę na temat tego, jak to jest być byłym żołnierzem sił specjalnym. Zmienił swój sposób patrzenia na świat?

Na pewno zmienił swój sposób myślenia; wziął od nas bardzo dużo. Nie miał oczywiście takich przeżyć jak my – nie doświadczył na przykład stresu bojowego ani innych sytuacji. Ale dzięki historiom, zdjęciom i prywatnym filmom, które mu pokazaliśmy, zrozumiał nasz świat. Opowiadaliśmy o zachowaniach, o szczegółach codziennego życia żołnierzy jednostek specjalnych. Scenarzysta Robert Ziębiński wszystko to zapamiętywał i wprowadzał do scenariusza. Eryk także zmienił się osobiście – widać było, jak bardzo się z nami zżył.

Pracowałem już przy kilku produkcjach filmowych, m.in. przy filmie „Small word” – wtedy o konsultację poprosił mnie Piotr Adamczyk, ale z Erykiem to była inna współpraca – bardziej intensywna. Trwała prawie dwa lata. Przez ten czas przygotowywaliśmy go kondycyjnie, uczyliśmy sztuk walki, pracy z bronią – wszystko było dopracowane do perfekcji. Przez te dwa lata zbudował postać weterana tak, jakby sam nim był.

Jakie cechy charakteru są najważniejsze w pracy w jednostkach specjalnych?

Na pewno Eryk miał takie cechy, bo one od razu rzucały się w oczy: to wytrwałość i pracowitość. Nie wiem, czy przeszedłby selekcję do jednostki – jest bardzo wymagająca, trzeba pokonać ponad 200 kilometrów w 7 dni, a każdy dzień testuje psychikę i ciało. Ale on był zdeterminowany, by zrobić wszystko perfekcyjnie. Nigdy nie powiedział „dość” – nawet jeśli było trudno.

Diabeł” to pierwszy film, w którym tak dopracowano szczegóły związane z bronią, walką?

Tak mi się wydaje. Do tej pory nie widziałem filmu, w którym szczegóły taktyczne byłyby tak dopracowane. Jestem szczególarzem, więc brakowało mi np. scen z wykorzystaniem drona, czy też pełnych ujęć wejścia do pomieszczeń. Były też sytuacje, gdzie musieliśmy zmieniać sceny na miejscu – na przykład jedna scena walki wręcz została przeorganizowana w ciasnym pomieszczeniu i wymyślona dosłownie w 15 minut. Eryk był przygotowany, bo cały czas trenował z bronią, nożem i w scenach walki. Na ekranie wygląda to dobrze, ale wiadomo – zawsze można coś poprawić.

W filmie pojawiają się nietypowe sceny walki nożem, w tym z użyciem noża przypominającego sierp. Czy taki nóż to realne wyposażenie w jednostkach specjalnych, czy raczej filmowy gadżet?

– Ten nóż nazywa się karambit i rzeczywiście jest używany w realnych operacjach. Noże w jednostkach specjalnych różnią się – niektóre mają ostrze po jednej stronie, inne po obu. Niektórzy noszą też noże wielofunkcyjne, ale te typowo bojowe to zupełnie inna klasa. Noże sprężynowe, które kiedyś były popularne, zostały zastąpione bardziej praktycznymi modelami. Są mniejsze i łatwiejsze w przenoszeniu, więc świetnie sprawdzają się w sytuacjach, gdzie broń musi być ukryta – jak w przypadku Eryka, który grał postać operującą w ukryciu.

Dlaczego w filmie walka nożem polega bardziej na nacinaniu niż dźganiu?

Wszystko zależy od systemu walki. Nie zawsze da się zadać pełny cios nożem, bo atakujący też może zostać zraniony – to nie jest jednostronna walka. Jeśli przeciwnik również zna techniki walki nożem, to starcie trwa krócej i jest bardziej strategiczne. Cięcia mają na celu osłabienie przeciwnika – np. przecięcie ścięgien w ręce, by zmusić go do porzucenia noża, albo tętnic – też może porzucić nóż. To jest skuteczne – i właśnie taką walkę staraliśmy się pokazać w filmie.

Filmowy „Diabeł” to skomplikowana postać, na której doświadczenia z Iraku, z Afganistanu wyraźnie odcisnęły piętno. Czy widzisz w tej postaci nawiązania do prawdziwych żołnierzy GROM? Sam pseudonim „Diabeł” kojarzy się z legendami jednostki, jak Leszek Drewniak czy Damian Diabeł Piernicki.

Zdecydowanie widać tu pewne nawiązania. Leszek Drewniak, czyli „Diabeł”, to postać legendarna – odpowiadał za walkę wręcz i był znany w środowisku sportów walki. Wniósł wiele do jednostki, szczególnie jeśli chodzi o standardy treningowe. To on wprowadzał pierwsze egzaminy z WF-u, ustalając normy na podstawie własnych możliwości – najpierw sam próbował, a potem wyznaczał wymagania. Dzięki takim ludziom szkolenie w jednostce osiągnęło wysoki poziom.

Jeśli chodzi o postać filmowego Diabła, to trudno powiedzieć, czy celowo odwołano się do konkretnej osoby, ale niewątpliwie jest to ukłon w stronę pamięci o takich ludziach jak Drewniak czy Piernicki, który utonął tragicznie. Obaj zostawili po sobie ślad w historii polskich sił specjalnych.

Widzisz w Maksie, granego przez Lubosa, podobieństwa do komandosów, którzy, przechodząc na emeryturę próbując odnaleźć się w nowej rzeczywistości?

Zdecydowanie. Weterani, zwłaszcza wyszkoleni komandosi, często mają problem z powrotem do normalnego życia. Sam to przeżyłem. Po odejściu z jednostki miałem trudności z odnalezieniem się w nowej rzeczywistości. Zacząłem prowadzić zajęcia z Krav Maga i boksu tajskiego w kilku klubach, ale brakowało mi jednostki – tej adrenaliny, która towarzyszyła codziennym treningom i operacjom. W jednostce każdy dzień oznaczał wyzwania – od taktyki, przez strzelanie, po użycie materiałów bojowych. Przez pierwsze trzy lata po odejściu czułem, że czegoś mi brakuje. Moja żona mówiła: „Chodzisz po domu i nie możesz znaleźć sobie miejsca. Nosi cię.” Miała rację. Filmowy Diabeł dobrze to oddaje – bohater nie potrafi usiedzieć w miejscu. Nawet kiedy wydaje się, że odpoczywa przy ognisku, broń trzyma blisko siebie, jakby ciągle był gotowy do działania. To bardzo realistyczny obraz życia weterana.

Co według Ciebie, jest najtrudniejsze, aby przystosować się do życia poza służbą?

Znalezienie sobie zajęcia od razu po odejściu ze służby. Bez aktywności i celu wielu ludzi popada w problemy – znam chłopaków, którzy zaczęli nadużywać alkoholu.

Sam znalazłem swoją drogę w sporcie. Uprawiam Krav Magę, boks tajski, prowadziłem zajęcia i startowałem w zawodach. Ale miałem też moment, kiedy rzuciłem wszystko na półtora roku. Po prostu siedziałem w domu. Z czasem zaczęły się problemy zdrowotne – biodro, kręgosłup, brak kondycji. Lekarz na Szaserów powiedział mi wtedy: „Arek, jeśli nie zaczniesz się ruszać, niedługo do nas wrócisz. I miał rację. Wróciłem do treningów i teraz, odpukać, nie mam żadnych problemów zdrowotnych. Dlatego uważam, że weterani muszą znaleźć coś, co ich zajmie – czy to sport, czy hobby. Nawet wędkowanie jest lepsze niż siedzenie bezczynnie. Brak zajęcia to największy wróg, a aktywność pozwala zachować zdrowie psychiczne i fizyczne.

W filmie pojawia się wątek firmy prywatnej, która ma własny oddział bojowy. Czy rzeczywiście istnieją takie firmy, zatrudniające byłych żołnierzy sił specjalnych do zadań specjalnych?

– Nie wiem, czy dokładnie tak, jak pokazano w filmie, ale faktycznie są firmy, które zajmują się różnymi aspektami ochrony i szkolenia, zwłaszcza za granicą. Teraz, podczas wojny w Ukrainie, działa wiele takich organizacji. Oferują różne usługi, od szkoleń strzeleckich po taktykę zieloną i czarną, a także przygotowanie do działań minerskich. Sam miałem propozycję wyjazdu, żeby szkolić żołnierzy ukraińskich. Jednak nie spotkałem się z firmami stricte uderzeniowymi, które miałyby swoje oddziały bojowe w takim sensie, jak to pokazano w filmie. Większość zajmuje się szkoleniami, ochroną na wysokim poziomie, czy wsparciem logistycznym. Jak dokładnie działają, tego nie wiem, ale zapotrzebowanie na ich usługi jest spore.

Jak wygląda sytuacja w Polsce, jeśli chodzi o wsparcie dla weteranów? Czy uważasz, że film pokazuje te problemy?

Problemy weteranów były, są i niestety będą. Choć sytuacja się poprawiła, to nadal wiele pozostaje do zrobienia. Mogę podać przykład z własnego życia. W 2011 roku zostałem ranny w Afganistanie – miałem postrzeloną nogę. Trafiłem do szpitala w Rammstein. Chciałem jak najszybciej wrócić do Polski, żeby moja rodzina nie musiała przyjeżdżać do Niemiec i ponosić kosztów. To moja jednostka załatwiła samolot, który zabrał mnie do kraju. Dzięki temu inni ranni żołnierze również mogli wrócić tym samym samolotem. Wojsko Polskie nie było w stanie tego zorganizować – to GROM wziął sprawy w swoje ręce. Dla porównania, innych rannych często transportowano do szpitali w Polsce pociągiem, w piżamach, bez mundurów. Problemy były również z odszkodowaniami. Za postrzeloną nogę początkowo przyznano mi 4500 zł. Dopiero po procesie sądowym wypłacono mi odpowiednie świadczenie. Takie sytuacje pokazują, jak trudna jest droga weterana do uzyskania pomocy. Dziś jest trochę lepiej – powstały fundacje, Ministerstwo Obrony Narodowej też oferuje zapomogi, jeśli się do nich zwrócić, ale wciąż wiele rzeczy trzeba załatwiać na własną rękę: lekarzy, leczenie, czy specjalistyczną rehabilitację.

Spotkałam się z opowieściami o żołnierzach z głębokim PTSD, którzy w desperacji popełniali samobójstwa lub wychodzili z bronią na ulicę. Jak to wygląda obecnie? Coś się zmieniło?

Sytuacja uległa poprawie. Na przykład w szpitalu na Szaserów w Warszawie powstał oddział do leczenia PTSD, gdzie trafiają żołnierze. Organizowane są różne zajęcia terapeutyczne, spotkania, wyjścia do teatrów – tego kiedyś nie było. Mnie też, gdy byłem ranny, odwiedzała psycholog. Miałem kolegę, który leżał w szpitalu dwa lata – żona go zostawiła, przechodził dramat. Obecność psychologa i możliwość rozmowy naprawdę robią różnicę. Zmieniło się także podejście wojska do rannych żołnierzy. Wprowadzono kategorię zdrowia, która pozwala żołnierzom poszkodowanym na misjach wrócić do pracy, nawet jeśli mają trwałe obrażenia. Znam przypadek kolegi, który stracił rękę, a mimo to nadal pracuje w wojsku, bo utworzono dla niego etat weterana poszkodowanego. Wcześniej, w 2011 roku, takich możliwości nie było. Gdy zostałem ranny, zastanawiano się, czy nie wysłać mnie na emeryturę lub rentę. Dziś żołnierze mają większą szansę na kontynuowanie pracy. Jednak nadal istnieją problemy – szczególnie dla tych, którzy służyli na kontraktach. Jeśli kończył się kontrakt, wielu żołnierzy zostawiano samych sobie, bez możliwości dalszej pracy.

Szkolenie żołnierza jednostki specjalnej kosztuje ogromne pieniądze – nawet kilka milionów dolarów – i daje unikalne umiejętności. Powstał system, który umożliwia wykorzystanie tych kompetencji po przejściu na emeryturę, czy żołnierze muszą sami szukać swojej niszy?

Niestety, do tej pory nie powstał żaden taki system. Są żołnierze, którzy biorą udział w obradach Sejmu, chcą to zmienić, ale do dziś nic konkretnego nie wprowadzono. W efekcie żołnierze muszą sami szukać dla siebie miejsca. Ja mam szczęście, że GROM jako marka otworzył mi drzwi – ludzie rozpoznają moją przeszłość, dzięki czemu mogę realizować międzynarodowe szkolenia jako jedyny Polak. Zajmuję się szkoleniami taktycznymi i strzeleckimi, ale skupiam się na współpracy z wojskiem i służbami, a nie cywilami. Przykładem takiego niewykorzystanego potencjału jest WOT. W Polsce mamy mnóstwo byłych żołnierzy sił specjalnych i funkcjonariuszy innych służb, którzy mogliby szkolić WOT, tworząc jednostki na najwyższym poziomie. W każdym większym mieście znajdą się byli żołnierze, którzy mogliby pracować w takich programach. Niestety, brakuje systemowych rozwiązań.

Szkolenia, które prowadzisz, mogą być przydatne także dla cywili?

Owszem; uważam, że najważniejszą umiejętnością, którą powinien znać każdy, jest medycyna – zwłaszcza podstawy pierwszej pomocy. Nie chodzi tylko o opatrywanie ran postrzałowych, ale ogólnie o reagowanie w sytuacjach kryzysowych, takich jak wypadek drogowy. W Wietnamie 90 procent ofiar umierało z wykrwawienia. To właśnie te doświadczenia doprowadziły Amerykanów do wprowadzenia nowoczesnej medycyny pola walki, znanej jako TC3 (czyli Tactical Combat Casualty Care – red.). Moim zdaniem każdy, zanim pójdzie na strzelnicę, powinien nauczyć się procedur postępowania w przypadku postrzałów. Sam prowadzę takie szkolenia i od tego zawsze zaczynam – uczę medycyny, zanim ktokolwiek weźmie broń do ręki. Broń zabija – o tym trzeba pamiętać. A umiejętności medyczne mogą uratować życie.

Film „Diabeł” ma szansę zmienić społeczne postrzeganie weteranów w Polsce?

Mam nadzieję, że tak, ale szczerze mówiąc, nie jestem pewien, czy rzeczywiście coś się zmieni. W Polsce weterani wciąż są źle postrzegani. Ludzie nie rozumieją, kim jesteśmy i przez co przeszliśmy. Wielu uważa nas za najemników, którzy wiedzieli, na co się piszą. Słyszałem to nawet w szpitalu na Szaserów – pielęgniarka powiedziała do rannego kolegi, że „wiedział, za co jedzie walczyć.” To pokazuje, jak mało empatii i wiedzy jest w społeczeństwie.

W Stanach Zjednoczonych podejście do weteranów jest zupełnie inne. Tam oddaje się im honor. Znam historię kolegi, który był w USA – stał w kolejce w sklepie, a kiedy starszy pan dowiedział się, że jest weteranem, ogłosił to na cały sklep, prosząc, by go przepuścić.

W Stanach to kwestia kultury – tam od dziecka uczą szacunku do wojska i weteranów. Koledzy pojechali do USA na mecz Gortata – w mundurach. Przywitano ekipę jak bohaterów , wszystkie światła kamer na nich, usłyszeli podziękowania i słowa: „Doceniamy was”. To naprawdę inny świat. W Polsce takiego podejścia nie mamy. Stoję w kolejce do lekarza, na drzwiach jest napisane, że weterani, oprócz kobiet w ciąży mogą wchodzić poza kolejnością, ale słyszę: „Pan na weterana nie wygląda.” Dla wielu weteran to ktoś, kto brał udział w II wojnie światowej – nie myślą o tych, którzy walczyli w Iraku, Afganistanie czy byli na misjach na Bałkanach.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Uroczystości w Gnieźnie. Hołd dla pierwszych królów Polski

Komentarze 7

Komentowanie zostało tymczasowo wyłączone.

Podaj powód zgłoszenia

a
antyPiS
2 grudnia, 17:57, To Ja:

Po co Polska tam szła na nie naszą wojnę ha?

Bo to są dwie różne sprawy, czasem nie do pogodzenia. Polityczna i zawodowa. Państwo ma wojsko tak samo jak straż pożarną, ratowników i wielu innych fachowców. Normalne, że zawodowcy, bardzo drogo wyszkoleni powinni sprawdzić się w działaniu. Chirurdzy, kierowcy czy specjalsi. Inaczej nigdy się nie ogarnie, czy są prawidłowo szkoleni, czy mają właściwy sprzęt, czy wszystkie procedury są właściwe. A czyja to wojna? Tym niech się zajmują politycy, specjalsów to nie interesuje. Problem powstaje, gdy któryś wróci jako inwalida. Squrwysyństwem jest, gdy politycy się na nich wypną - radźcie sobie sami. Szczytem draństwa i squrwysyństwa jest potraktowanie ich jak to zrobiło PiS ustawą dezubekizacyjną.

T
To Ja
Po co Polska tam szła na nie naszą wojnę ha?
a
antyPiS
1 grudnia, 20:20, antyPiS:

Państwo polskie najpierw tworzy specjednostki jak GROM, wysyła specjalsów na wojny, o których opinia publiczna nawet nie wie, że są, aby później wyprzeć się wszystkiego a samych żołnierzy zgnoić ustawą dezubekizacyjną.

Ustawodawca od trzydziestu lat nie potrafi napisać prawa zgodnego z pacyfistyczną Konstytucją ale pozwalającego weteranowi leczyć się na koszt Państwa z doznanych podczas misji obrażeń, zwł stresu pola walki. Najpierw politycy dumnie odwiedzają jednostki, podziwiają wyszkolenie i sprawność a później wstydzą się inwalidów czyli skutków swego działania. "Motyl" Dębiński ujawnia, że w GROMie stosują walkę wręcz w stylu Krav Maga. To styl izraelski, przywiózł go swego czasu Dziewul, kiedy po operacji "Most" ekipę specjalsów zaproszono na szkolenie do Izraela. Tylko że w Polsce był już gotowy system Combat '56 ale co zagraniczne to zawsze lepsze. P.S. Kiedyś dysponowałem aby 1 proc swego podatku przeznaczyć na Stowarzyszenie Rannych i Poszkodowanych w Misjach Poza Granicami Kraju. Kiedy dowiedziałem się, że Stowarzyszenie jest tak bogate, aby na swe imprezy zapraszać zwykłych parafialnych księży, nie tylko kapelanów, przestałem.

1 grudnia, 21:02, ministra gupich kroków:

A Ty z jakiego państwa jesteś?

Problemem jest, że tylko tyle masz do powiedzenia a takich jak ty są niestety tysiące. Także w Sejmie, który tworzy prawo. Politycy się wypierają poszkodowanych specjalsów a motłoch ma kpinę i szyderstwo dla tych, którzy chcą coś dla poszkodowanych zrobić. Kpij sobie dalej, tylko tyle potrafisz.

m
ministra gupich kroków
1 grudnia, 20:20, antyPiS:

Państwo polskie najpierw tworzy specjednostki jak GROM, wysyła specjalsów na wojny, o których opinia publiczna nawet nie wie, że są, aby później wyprzeć się wszystkiego a samych żołnierzy zgnoić ustawą dezubekizacyjną.

Ustawodawca od trzydziestu lat nie potrafi napisać prawa zgodnego z pacyfistyczną Konstytucją ale pozwalającego weteranowi leczyć się na koszt Państwa z doznanych podczas misji obrażeń, zwł stresu pola walki. Najpierw politycy dumnie odwiedzają jednostki, podziwiają wyszkolenie i sprawność a później wstydzą się inwalidów czyli skutków swego działania. "Motyl" Dębiński ujawnia, że w GROMie stosują walkę wręcz w stylu Krav Maga. To styl izraelski, przywiózł go swego czasu Dziewul, kiedy po operacji "Most" ekipę specjalsów zaproszono na szkolenie do Izraela. Tylko że w Polsce był już gotowy system Combat '56 ale co zagraniczne to zawsze lepsze. P.S. Kiedyś dysponowałem aby 1 proc swego podatku przeznaczyć na Stowarzyszenie Rannych i Poszkodowanych w Misjach Poza Granicami Kraju. Kiedy dowiedziałem się, że Stowarzyszenie jest tak bogate, aby na swe imprezy zapraszać zwykłych parafialnych księży, nie tylko kapelanów, przestałem.

A Ty z jakiego państwa jesteś?

a
antyPiS
Państwo polskie najpierw tworzy specjednostki jak GROM, wysyła specjalsów na wojny, o których opinia publiczna nawet nie wie, że są, aby później wyprzeć się wszystkiego a samych żołnierzy zgnoić ustawą dezubekizacyjną.

Ustawodawca od trzydziestu lat nie potrafi napisać prawa zgodnego z pacyfistyczną Konstytucją ale pozwalającego weteranowi leczyć się na koszt Państwa z doznanych podczas misji obrażeń, zwł stresu pola walki. Najpierw politycy dumnie odwiedzają jednostki, podziwiają wyszkolenie i sprawność a później wstydzą się inwalidów czyli skutków swego działania. "Motyl" Dębiński ujawnia, że w GROMie stosują walkę wręcz w stylu Krav Maga. To styl izraelski, przywiózł go swego czasu Dziewul, kiedy po operacji "Most" ekipę specjalsów zaproszono na szkolenie do Izraela. Tylko że w Polsce był już gotowy system Combat '56 ale co zagraniczne to zawsze lepsze. P.S. Kiedyś dysponowałem aby 1 proc swego podatku przeznaczyć na Stowarzyszenie Rannych i Poszkodowanych w Misjach Poza Granicami Kraju. Kiedy dowiedziałem się, że Stowarzyszenie jest tak bogate, aby na swe imprezy zapraszać zwykłych parafialnych księży, nie tylko kapelanów, przestałem.
T
To Ja
"Film to dobry krok w stronę zrozumienia weteranów"

Wiem, oglądałem takie dokumenty jak Rambo czy Taksówkarz, no i czas Apokalipsy. Po co Polska gdzieś szła na nie naszą wojnę?
D
Diabeł
to ch y ż ÿ
Polecane oferty
* Najniższa cena z ostatnich 30 dniMateriały promocyjne partnera
Wróć na i.pl Portal i.pl