Uciekinier z Białorusi opowiedział o tym, jak reżim Łukaszenki zmusił samolot pasażerski do przymusowego lądowania w Mińsku latem tego roku.
Jego historię opisał "The New York Times". "Kiedy latem nasi pogranicznicy bronili granicy przed szturmem z Białorusi migrantów, przedostał się do nas potajemnie mężczyzna, który znalazł się pod ochroną naszych władz.
Był kontrolerem ruchu lotniczego na lotnisku w Mińsku i ujawnił naszym śledczym poufne informacje o przymusowym lądowaniu kilka tygodni wcześniej w Mińsku samolotu, na pokładzie którego był przeciwnik Łukaszenki, Roman Protasewicz. Do tej pory jest pod strażą bezpieki".
Mówił on, że w kluczowym momencie incydentu z maszyną pasażerską oficer wywiadu i bezpieczeństwa białoruskiego KGB przejął kontrolę nad ruchem lotniczym. Przez cały czas oficer utrzymywał kontakt telefoniczny z kimś, komu donosił o tym, co aktualnie dzieje się z samolotem.
Ale to uciekinier pełnił służbę na wieży kontrolnej w czasie incydentu z Ryanairem, i to on odpowiadał za poinformowanie pilota, że na pokładzie jest bomba i że powinien przerwać lot do Wilna i wylądować w Mińsku „ze względów bezpieczeństwa.
Dla twojej informacji: wiemy od służb specjalnych, że masz na pokładzie bombę i można ją aktywować nad Wilnem – mówił kontroler kapitanowi.
Litewski pilot był jednak początkowo sceptyczny do tej informacji i spytał, na które lotnisko wysłano ostrzeżenie o bombie. Po 20 minutach powiedziano mu, że „obowiązuje czerwony kod ” i musi szybko lądować. Ten niechętnie skierował się do Mińska.
To Łukaszenka osobiście nakazał eskortować samolot białoruskiemu myśliwcowi. Wydał „jednoznaczny rozkaz”, aby „sprawić, by samolot zawrócił i wylądował”.
Dezercja kontrolera pomogła polskim prokuratorom pracującym nad śledztwem w sprawie tamtego incydentu. Zmuszono bowiem do lądowania Boeinga 737, który zarejestrowano w naszym kraju i obsługiwany był przez polską spółkę zależną od irlandzkiego przewoźnika.
Pozwolił też zrozumieć, dlaczego relacje między Białorusią a Polską stały się tak napięte po tym, gdy Łukaszenko oskarżył nasz kraj do podżegania do „powstania”, aby go usunąć z urzędu.
W czerwcu, jak informował jeden z niezależnych portali białoruskich, które władze w Mińsku szybko zamknęły, kontroler wyjechał na wakacje i od tego czasu go nie widziano. Jego kolega mówił, że pojechał do rodzinnego kraju, czyli do Gruzji.
Iwan Gerłowski, z Belaeronavigatsiya, państwowej firmy zarządzającej kontrolą ruchu lotniczego na Białorusi, powiedział, że dział personalny bezskutecznie dzwonił do teściowej kontrolera w Mińsku i próbował ustalić, gdzie się znajduje. Uciekinier pewnie wiedział, że białoruska KGB podpisała w sierpniu umowę o współpracy ze służbą bezpieczeństwa Gruzji. To oznaczało dla niego jedno, że musi uciekać z Gruzji, bo prędzej czy później trafi ostatecznie w łapy bezpieki Łukaszenki.
Dlatego od czasu zniknięcia kontroler usunął wszystkie swoje konta w mediach społecznościowych i postanowił przedostać się do Polski.
Podejrzenia o tym, że białoruska bezpieka zaaranżowała historię o bombie na pokładzie samolotu, wzmocniło ustalenia odrębnego śledztwa na Litwie. Wykazało ono, że pasażer, który wysiadł po przymusowym lądowaniu w Mińsku, był Białorusinem i został zwerbowany przez bezpiekę białoruską. Litewscy śledczy ustalili, że by to Siarhei Kulakou. Przybył on do Wilna dzień przed odlotem do Aten na wakacje, a tydzień później dołączył do dysydenta w drodze powrotnej do Wilna.
Do tych poszlakowych dowodów na tajną operację służb Łukaszenki dołączyły teraz zeznania dezertera o tym, co się stało na wieży kontrolnej w czasie incydentu z Ryanairem.
