Przed I turą wyborów prezydenckich Bronisław Komorowski mówił o konieczności możliwie szybkiego zakończenia afgańskiej misji. Jarosław Kaczyński podjął temat, ale niechętnie, bo uważał, że nie jest to czas na dyskusję o tej wojnie. Czy dobrze, że w czasie tej kampanii dyskutowaliśmy o Afganistanie?
Stało się niedobrze. Temat został podjęty w wyniku ataków na polskich żołnierzy. Ci, którzy obserwują sytuację w Polsce - w tym także terroryści - nie zapomną, że jak się okazuje, można próbować wpływać na dyskusję polityczną poprzez zamachy.
To prawda, że Komorowski wypowiedział się w sprawie Afganistaniu, kiedy zginął plut. Miłosz Górka. Jednak marszałek - jak zapewniają jego sztabowcy - chciał o tym mówić wcześniej. To możliwe, bo w marcu podobnie mówił na łamach "Polski" bliski Komorowskiemu europoseł Paweł Zalewski.
O ile pamiętam, to stało się na wiecu w Kielcach po podaniu informacji o zabitym żołnierzu. Poza tym partia rządząca wprowadza w błąd opinię publiczną - przecież wszyscy zakładaliśmy, że ta misja nie jest na wieczność i Platforma nie wymyśliła niczego nowego. Nie znajdzie pan w Polsce osoby, która zna się na tej tematyce i uważa, że powinniśmy pozostać tam na zawsze. Chodziło tylko o to, kiedy i w jaki sposób się to stanie oraz - przede wszystkim - na jakich warunkach. Powinniśmy sobie zadawać pytanie, czy zależy nam na tym, by NATO było silne i czy stanie się silniejsze, jeśli bez odpowiedniego przygotowania opuści Afganistan? Czy uruchamiając efekt domina, który sprawi, że za przykładem Polski inne państwa zechcą raptownie zakończyć tę misję, wzmacniamy NATO i jego rolę w polityce bezpieczeństwa w Europie oraz współpracę euroatlantycką? Gra Afganistanem w tej kampanii była niepotrzebna również dlatego, że opinia publiczna jej nie oczekiwała. Kwestia ta została nam narzucona przez polityków PO, którzy chcieli naśladować kampanie polityczne w innych krajach: Hiszpanii czy Niemczech, więc pomyśleli: "My też pogadamy o Afganistanie".
Jednak czerwiec był najbardziej krwawym miesiącem w historii afgańskiej misji. Czy naprawdę to nie powód, by kandydaci do urzędu głowy państwa przedstawili swoje opinie na temat wojny, w której giną polscy żołnierze?
Tego rodzaju wypowiedzi polityków osłabiają morale armii. Wojskowi eksperci uważali, że już pierwsze deklaracje polityków PO w sprawie zakończenia afgańskiej misji narażały polskich żołnierzy na niebezpieczeństwo. To, jak uczestnicy afgańskiej misji oceniają wypowiedzi Komorowskiego i Tuska, widać było po wynikach głosowania w I turze - wśród polskich żołnierzy w Afganistanie wygrał Jarosław Kaczyński. W tej dyskusji pojawiły się też "przeoczenia" merytoryczne. Przecież to PO zdecydowała o zwiększeniu naszego zaangażowania w Afganistanie - także kosztem polskich misji w Libanie i na Wzgórzach Golan, za które nie płaciliśmy, bo koszty refundowała nam ONZ. Już wówczas można było zauważyć, że politycy PO nie mają przemyślanej koncepcji w tej sprawie.
Jakie główne wyzwania, poza kwestią Afganistanu, w polityce zagranicznej stoją przed nowym prezydentem?
W mojej ocenie to konsolidacja Europy Środkowo-Wschodniej. W regionie powinien jak najszybciej powstać ośrodek, który z punktu widzenia Berlina czy Paryża będzie konkurencyjny. Nasz dylemat polega na tym, czy - jak to mawiał Władysław Bartoszewski - jesteśmy "brzydką panną bez posagu", czy powinniśmy poszukać czegoś, co możemy zaoferować innym. W pierwszym wariancie wiele nie ugramy. Nasz potencjał powinien polegać m.in. na wykorzystaniu kapitału ludzkiego, zdolności koalicyjnych oraz nowoczesnego podejścia do kwestii energetycznych.
Co znaczy to ostatnie hasło?
Oprócz ważnej kwestii dywersyfikacji powinniśmy zwracać uwagę również na racjonalizację jej zużycia oraz wykorzystanie odnawialnych źródeł. Europa Środkowa może skorzystać z tzw. renty zapóźnienia. Jesteśmy gorzej rozwinięci niż państwa Zachodu, ale takie gospodarki mogą od razu przechodzić na nowsze technologie. Dlatego w tej dziedzinie powinniśmy blisko współpracować szczególnie z Czechami i Węgrami.
W tych kwestiach PO udawało się budować koalicje regionalne, m.in. na szczycie UE w 2008 r., kiedy państwa Europy Środkowo-Wschodniej udaremniły przyjęcie przez Unię nazbyt ambitnych celów w klimatyczno-energetycznych.
Ta koalicja nie okazała się trwała, ale kierunek był dobry. Szkoda tylko, że doradca premiera ds. międzynarodowych Władysław Bartoszewski kpił sobie później, przywołując przykłady Bułgarii i Rumunii.
Nie wierzę.
Podczas spotkania komitetu poparcia Bronisława Komorowskiego w warszawskich Łazienkach. Musimy poważnie traktować naszych partnerów. Chodzi o politykę jagiellońską - chociaż to pojęcie jest teraz wyśmiewane. Taką politykę prowadził Lech Kaczyński. Była ona widoczna także w niektórych działaniach Donalda Tuska. Nie było to jednak stałe, co szczególnie było widać w naszych relacjach z Litwą. A Polska nie jest wielkim mocarstwem, wa-rtością naszej polityki powinna być stałość.
Zgadzam się. Ale co w sytuacji, kiedy druga strona od prawie 20 lat nie chce się zgodzić nawet na to, by polskie nazwiska były pisane z "ą" i "ś".
O polską pisownię powinniśmy walczyć na forum Rady Europy. Jednak równocześnie w sprawach strategicznych i energetycznych powinniśmy szukać porozumienia z Litwą. Jesteśmy zobowiązani do troski o sytuację polskiej mniejszości na Litwie, ale dla "ą" i "ś" nie możemy ryzykować wszystkiego w naszych relacjach. Dyplomacja to nie zabawa albo-albo.
Rozmawiał Andrzej Godlewski
Cały tekst przeczytasz w weekendowym wydaniu "Polski" lub na stronie prasa24.pl.