To naprawdę niespotykana sytuacja, że kibol deklaruje, że chce swojej ofierze finansowo zrekompensować krzywdy i to jeszcze przed procesem.
- Przyznaję się do winy, przepraszam, więcej bym tak nie zrobił - nie krył wysoki, ostrzyżony na jeża Domniki L. Tych słów słuchał siedzący naprzeciwko 30-letni Artur W., średniego wzrostu technik elektryk, któremu oskarżony ponad rok temu odciął dłoń maczetą. I to tylko dlatego, że zauważył na głowie pokrzywdzonego czapeczkę z logo klubu Cracovia.
- Przyjmuję przeprosiny- nie krył mężczyzna. Spod rękawa koszuli widać było blizny po odciętej, a potem przyszytej dłoni. Lekarze w poznańskim szpitalu operowali rannego wiele godzin. Udało się. - Nie mogę zaciskać prawej dłoni, nie mam czucia w palcach i codziennie się rehabilituję - opowiadał Artur W.
Nauczył się jeść i pisać lewą ręką, ale butów już nie zawiąże, musi mieć obuwie na rzepy. Gdy sędzia Magda Wąsikiewicz zapytała go co pamięta z tamtego tragicznego 12 grudnia 2014 r. odpowiedział, że tylko to, że “odcięto mi dłoń”. Sprawcy nie znał i nie byłby w stanie go rozpoznać. Przed samym zdarzeniem jaki kibic był na meczu Cracovii w Kielcach, wrócił do Krakowa i poszedł z kolegą napić się alkoholu w pizzerii Rimini.
- Muszę zadzwonić, bo się tutaj zasiedziałem. Idę najpierw do sklepu, by doładować konto - powiedział koledze w lokalu. Nie przypuszczał, że za chwilę zmieni się jego życie. Na zewnątrz otoczyła go grupa kiboli Wisły, a Dominik L. zadał mu dwa ciosy maczetą.
- Celowałem w rękę, bo nie chciałem człowieka zabić - powiedział później. Leżącego uderzył jeszcze maczetą w nogę, a cios siekierą dołożył inny kibol. Po chwili sprawcy uciekli. Artur W. zapamiętał widok swojej odciętej dłoni wiszącej na pasku skóry. Potem z bólu stracił przytomność.
Po kolei wyłapano 9 uczestników zajścia, którzy już usłyszeli nieprawomocny wyrok od dwóch i pół do roku więzienia. Mają też zapłacić w sumie 90 tys. zł zadośćuczynienia za wyrządzoną krzywdę.
Krzywda i pieniądze
Tych pieniędzy Artur W. nie dostał, a potrzebuje ich na prywatną rehabilitację, kolejne operacje i życie. Stracił pracę, musiał zrezygnować z zarobkowego wyjazdu o Niemiec, przerwał kurs na prawo jazdy i jeszcze urodziło mu się dziecko.
- Otrzymuję miesięcznie 1200 zł zasiłku rehabilitacyjnego - przyznał.Główny sprawca ataku Dominik L. uciekł z kraju do Anglii, a prokuratura poszukiwała gi listem gończym w Polsce. Wrócił po cichu i ukrywał się w swoim krakowskim mieszkaniu oraz hotelu w Wieliczce. Sam się zgłosił na policję z adwokatem i podjął negocjacje z pokrzywdzonym w sprawie finansowego naprawienia krzywdy.
- Z naszego punktu widzenia te kwestie były najważniejsze - potwierdza mec. Marek Miarczyński. W zawartej ugodzie oskarżony zobowiązał się do zapłaty 50 tys. zł i odbycia kary 2,5 roku więzienia za spowodowanie kalectwa Artura W. Ten wniosek ponowił w środę na rozprawie.
Prokurator przeciwny
Ku zaskoczeniu wszystkich sprzeciw wyraził prokurator Cezary Kwiatkowski. - Minimalna kara, jaką jestem gotowy zaakceptować to 4,5 roku więzienia - nie krył autor aktu oskarżenia. Sędzia dała wszystkim kilka chwil do negocjacji. Dominik L. z adwokatem byli gotowi zgodzić się nawet na karę 3,5 roku więzienia. Oni tak, ale jednak nie prokurator Kwiatkowski. Mec. Miarczyński zwrócił uwagę oskarżycielowi publicznemu, że na sali rozpraw są media i one nagłośnią postawę sprawcy, okoliczności zawarcia ugody, przyznanie się do winy Dominika L. i fakt jego skruchy.
- W ten sposób opinia publiczna dowie się o sprawie i zostanie spełniony warunek prewencji ogólnej, czyli oddziaływania wymierzonej kary na społeczeństwo - zauważył adwokat.Jednak wobec braku porozumienia z prokuratorem rozpoczął się normalny proces Dominik L. i sędzia już rozpisała kolejne wokandy, na których zostanie przesłuchanych 18 świadków. Grozi mu do 8 lat więzienia. Od jesieni ub.r. pozostaje w areszcie.