OK., na finiszu Turnieju Czterech Skoczni przebłyski wysokiej formy zasygnalizował Paweł Wąsek, ale jedna jaskółka zazwyczaj wiosny nie czyni. W naszej kadrze od początku obecnego sezonu dominują (znane już z poprzedniego) frustracja i bezradność. Doświadczeni skoczkowie prezentowali się bardzo źle, ale nie wiedzieli, czemu aż tak fatalnie. A nie znając przyczyny, nie potrafili podjąć właściwych działań naprawczych. W końcu trener Thomas Thurnbichler zdecydował się na metodę „na Małysza”, czyli treningi w ciszy, na małej skoczni, ukierunkowane na poszukiwanie właściwej pozycji najazdowej i techniki, ale w przypadku Dawida Kubackiego te zabiegi jeszcze bardziej rozregulowały cały mechanizm…
Legendy zleciały z niebotycznego poziomu
Wspomniany Kubacki, Piotr Żyła, a zwłaszcza Kamil Stoch to legendy światowych skoków, zawodnicy, którzy już na zawsze zapisali się w narciarskich kronikach. Wykonali naprawdę ogrom pracy, aby zaskarbić sobie dozgonny szacunek i wypromować uprawianą dyscyplinę. Na podium igrzysk olimpijskich, czy mistrzostw świata stawali nie tylko indywidualnie, ale także w drużynie, na MŚ nawet na najwyższym stopniu. Potrafili wygrać Puchar Narodów – jako zaledwie szósta nacja w historii. Słowem – wyprowadzili polskie skoki na niebotyczny poziom.
Skoro jednak było tak dobrze, to co musiało pójść nie tak, że dziś zbliżając się już do 40. Stoch i Żyła nie doczekali się następców, i sami nie zauważyli momentu (nikt też im tego nie podpowiedział), kiedy zejść ze sceny? Dziś sławę, na którą ciężko zapracowali rozmieniają na drobne. A przy okazji blokują miejsce w kadrze młodszym następcom – może nie tak uzdolnionym, ale czekającym już zbyt długo na swoją szansę. Zresztą, Kubacki też nie był talentem, który eksplodował błyskawicznie, do światowych wyników dochodził latami. Nie można zatem wykluczyć, że teraz spowalnia rozwój kogoś o podobnych parametrach…
Od zawodnika giganta do prezesa pozoranta?
Dlaczego na olbrzymi regres i permanentny kryzys w polskich skokach nie reaguje prezes Polskiego Związku Narciarskiego, Małysz? To zaskakujące, bo specyfikę dyscypliny zna pewnie jak nikt inny w Polsce. Tymczasem zmierza do roli tego, który nie tylko otworzył najpiękniejszy rozdział w polskich skokach (jako zawodnik), ale też zamknie go jako prezes. Nie potrafił po poprzednim sezonie zdymisjonować miotającego się Thurnbichlera, mimo utraty przez szkoleniowca zaufania u najstarszych muszkieterów. Nie przyspieszył też zmiany pokoleniowej w reprezentacji. Ba, nie umiał wykorzystać boomu na polskie skoki, aby wypromować tę dyscyplinę wśród dzieciaków, zaszczepić ją wśród dziewcząt.
Jako sportowiec Małysz był gigantem, jako prezes – na razie jest pozorantem. Zasadne jest zatem pytanie, czy ma w ogóle pomysł, jak znaleźć i wyszkolić następców trzech wielkich mistrzów, którzy już od półtora roku są w kadrze przeterminowani?
