Małgorzata Kot i Michalina Maciuszek opowiadają: Być matką olimpijczyka - to zadanie niełatwe

Przemysław Franczak
Michalina Maciuszek, mama Pauliny, biegaczki narciarskiej i Małgorzata Kot, mama Macieja, skoczka narciarskiego
Michalina Maciuszek, mama Pauliny, biegaczki narciarskiej i Małgorzata Kot, mama Macieja, skoczka narciarskiego Paweł Relikowski
Najpierw jest opatrywanie stłuczonych kolan i ocieranie łez po pierwszych porażkach. Czasem trzeba przytulić, podnieść na duchu, a czasem wstrząsnąć. Potrzebne jest wsparcie, bywa, że sporo wyrzeczeń. Matki mają z tymi młodymi sportowcami prawdziwe urwanie głowy.

- Jak wychować olimpijczyka? Trzeba być bardzo cierpliwym, mieć samozaparcie. I trzeba wierzyć w sens tego, co się robi. Że to jest dobre dla dziecka i przyniesie jakiś efekt - opowiada Małgorzata Kot, mama Macieja, skoczka na narciarskiego.

- Gdy się ma w domu małego sportowca, to całe życie jest temu podporządkowane. Trzeba się dostosować do jego treningów, diety i tak dalej - zwraca uwagę Michalina Maciuszek, mama Pauliny, biegaczki narciarskiej.

Obie są w Soczi i kibicują swoim dzieciom na igrzyskach olimpijskich. - Zawsze było tak, że to ja coś Maćkowi organizowałam, a teraz ja znalazłam się na tak wspaniałej imprezie jak igrzyska dzięki niemu. To coś fantastycznego - mówi Małgorzata. Do Rosji przyjechały w ramach sponsorskiej akcji "Dziękuję ci, mamo" organizowanej przez firmę "Procter&Gamble". Różne bywają PR-owe pomysły, ale ten jest trafiony w punkt. Po latach ciężkiej pracy mamy sportowców - jest ich bodaj kilkadziesiąt z całego świata - mają teraz odpocząć i się zrelaksować.

Turniej pięciu skoczni
Mama o Maćku: - Był żywym chłopakiem, ale nie broił. No, zdarzyło mu się wybić szybę w szkole, ale nie specjalnie. Jeżeli nudził się na lekcji, to potrafił wstawać i przeszkadzać. Nie mógł wysiedzieć. Zawsze miał obniżone zachowanie w szkole podstawowej. Najbardziej nużyła go zawsze matematyka. Strugał na niej ołówki, musiał coś robić. To były takie czasy, że nauczyciele jeszcze nie indywidualizowali zajęć.

Do dziś mu to zostało, że cały czas musi coś robić, być w ruchu. Treningi, siatkówka, samochody. To nie jest taki typ, że siądzie przed telewizorem i spędzi tak cały dzień. Jaki jest jeszcze? Bardzo obowiązkowy.

Z Kubą, swoim bratem, interesowali się sportem. Jak to chłopaki. Próbowali wszystkich dyscyplin. Nie wiedzieliśmy z mężem, w którym kierunku pójdą. W szkole zaczęły się bardziej ukierunkowane zajęcia. Obaj zapalili się do narciarstwa zjazdowego, startowali w lidze alpejskiej. Maciek wygrywał wszystko jak leci, Kuba był lżejszy i nie miał wagi, żeby szybko jeździć.

Treningi były jednak uciążliwe, świtem bladym musieli wstawać, żeby dojechać na przykład do Białki. Zaczęli szukać innej dyscypliny i trafili do skoków. Akurat trwała małyszomania. Tak zaczęła się ta ich wielka pasja. W domu z Kubą skakali ze schodów, z tarasu na trawę. Zimą budowali skocznie z kolegami. Zrobili kiedyś nawet pięć za jednym zamachem. Chcieli być lepsi od słynnego Turnieju Czterech Skoczni.

Uczyliśmy ich, że trzeba się zastanowić nad wszystkim, przygotować plan działania. I teraz sobie myślę, że w skokach to nie jest dobra droga. Bo skok trwa krótko. Maciek jest bardzo ambitny, za dużo myśli o swoich skokach, analizuje. To go czasem gubi.

Na sankach za mamą
Mama o Paulinie: - Na narty była skazana. Jak byłam w piątym miesiącu ciąży, moje koleżanki żartowały, że bieganie na nartach wyssie z mlekiem matki, bo ja nie potrafiłam usiedzieć w miejscu. Pływałam w górskiej rzece trzy dni przed porodem. Miesiąc po narodzinach wznowiłam treningi, niecałe pół roku później zdobyłam mistrzostwo Polski.

Paulina od małego mi towarzyszyła. Miała pół roku, gdy wzięłam ją na zgrupowanie do Zakopanego. Brałam saneczki i wio. Jak nie było żadnego trenera, który mógłby się nią zaopiekować, to przywiązywałam takie długie szelki do sanek i ciągnęłam ją za sobą. Strasznie to lubiła. A ja przy okazji miałam dodatkowy trening siłowy.

Spokojna dziewczyna, delikatna. Nigdy nie widziałam w niej wyczynowego sportowca, choć chciałam, żeby się ruszała. Kupowałam jej narty, ale nie zdradzała takiej chęci do regularnych treningów. Przełamała się, gdy pojechała ze mną obóz. Byłam trenerką, lato, grupa dzieciaków z klubu. Prezes się zgodził, żebym zabrała córki. Na początku to Adriana, siostra Pauliny, więcej biegała. Paulina tylko się przyglądała. Ale w końcu się wciągnęła. Cieszyły ją zabawy sportowe. Pod koniec tamtych wakacji oznajmiła, że chciałaby iść do szkoły sportowej. Dla mnie to było wielkie zaskoczenie. Ale pomyślałam sobie: Boże, skoro przyszła jej taka myśl, to warto przedyskutować, dlaczego. Powiedziała, że zdała sobie sprawę, że to jest takie inne życie, że poznaje się ludzi, że to nie jest tylko wysiłek. Choć wysiłku jest dużo. To sport bardzo ciężki, ale przyjemny dla ducha. Jeśli pokochało się to w młodości, to tak zostanie na zawsze. Do tej pory jak widzę superprzygotowaną trasę, to gotowa jestem rzucić wszystko, założyć narty i pobiec.

Paulina ma do tego charakter. Inaczej już by nie biegała. W liceum przeszła ciężką szkołę życia, uodporniła się, nauczyła walczyć ze stresem. Ma straszne samozaparcie. Przeciwności jej nie załamują. Ma marzenia. I dąży, żeby je spełnić. Pierwszym był start na igrzyskach, to już jej się udało cztery lata temu w Vancouver. Teraz pewnie by chciała zająć miejsce w pierwszej dziesiątce olimpijskiego biegu.

Sytuacja (anty)kryzysowa
Przed wejściem do domu Kotów wisi tabliczka z napisem: "Tu rządzi Małgosia".
- Może lepiej byłoby powiedzieć, że kieruję i ogarniam sprawy organizacyjnie - uśmiecha się mama Maćka. To dom rodzinny z prawdziwego zdarzenia. Obok mieszkają dziadkowie, wszyscy nawzajem się wspierają.

- Gdy ja chodziłam do pracy, to dziadkowie bardzo pomagali. Choćby w przygotowaniu specjalnych posiłków, bo przecież wiadomo, że musi być odpowiednia dieta i tak dalej. Do tego wożenie na treningi, wszyscy w to byli zaangażowani - opowiada mama Maćka.
Maciuszek: - Są wyrzeczenia, choć ja miałam w tym sensie łatwiej, że sama byłam sportowcem. Zawsze akceptowałam fakt, że trzeba się podporządkować pewnym rytuałom, rozumiałam, że ona może być zmęczona lub potrzebuje wyciszenia. Sport to stres, wysiłek.

Kryzysy są na porządku dziennym, zażegnywanie ich to najtrudniejsze z rodzicielskich wyzwań. Zwłaszcza po nieudanych zawodach. - Bo co robić? Powiedzieć coś czy nie? Jak nie powiemy, to może pomyśleć, że jesteśmy niezadowoleni. Trzeba obrać taką taktykę, żeby go pobudzić, a nie żeby potraktował nasze słowa jako żal, że coś się nie udało. To niełatwe - mówi Małgorzata.
- Paulina miała takie momenty, gdzie się załamuje, szuka sensu, ale umie sobie z tym radzić - podkreśla Michalina. - Nie wiem, czy to ja ją tego nauczyłam, bo kiedyś w ogóle nie chciała słuchać moich rad, zaliczałyśmy duże sprzeczki. To się zmieniło, teraz przyjmuje każdą moją radę. Podsyła filmiki i pyta, co jeszcze mogłaby poprawić.

Kot: - Jestem nauczycielką, więc jestem surowa. Ale sprawiedliwa. Chłopcy byli posłuszni, ale mieli swoje zdanie. Bywało, że się spieraliśmy. Czasem miałam rację ja, czasem oni, ale zawsze dochodziliśmy do porozumienia. Z mężem uczyliśmy ich, że najważniejsze są pracowitość i nauka. Nie można jej zaniedbać. Wykształcenie jest potrzebne, nie wszystko może się udać. Wyniki nie przychodzą od razu, trzeba uzbroić się w cierpliwość. Teraz stoimy już raczej z boku. Rady dajemy, ale synowie sami wyciągają wnioski i decydują, co jest dla nich najlepsze. Zresztą teraz o Maćku więcej dowiadujemy się z wywiadów, które ukazują się w mediach, niż od niego.

Strach przed lataniem
W Soczi nie mają wiele możliwości, żeby spędzać czas razem z dziećmi. Ot, zobaczą się gdzieś na krótko, w przelocie. Za to gorąco kibicują. Mama Maćka przywiozła nawet biało-czerwoną flagę z napisem "Maciej Kot". Mama Pauliny twierdzi, że starty córki przeżywa bardziej niż własne.

- Nosi mnie na trybunach. Mam ochotę wbiec na trasę i Paulinę zdopingować. Boję się tylko, że jej może bym pomogła, ale przeszkodziła jakiejś rywalce - śmieje się Michalina. - Krzyczę więc tylko z daleka i mocno trzymam kciuki. Ona o tym wie, że jestem z nią całym sercem.

Mama Maćka zamyka oczy zawsze, kiedy syn wybija się do lotu z progu skoczni. - Ten moment jest dla mnie bardzo stresujący - opowiada. - Jest strach. Serce bije mocniej, popatruję na telewizor ukradkiem. Dopiero kiedy już leci, zaczynam oglądać zawody.
Mama Pauliny nie lubi ostrych zjazdów. - Ona chyba też, bo zdarzyło się, że mocno na takim potłukła głowę. Gdyby coś takiego zdarzyło się drugi raz, to chyba nie pozwoliłabym jej już biegać.

Napisz do autora:
[email protected]

Artykuły, za które warto zapłacić! Sprawdź i przeczytaj
Codziennie rano najświeższe informacje z Krakowa prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera!
"Gazeta Krakowska" na Twitterze i Google+

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: Małgorzata Kot i Michalina Maciuszek opowiadają: Być matką olimpijczyka - to zadanie niełatwe - Gazeta Krakowska

Wróć na i.pl Portal i.pl