Zwłoki chłopca odnaleziono w piątek. Zgłoszenie o makabrycznym odkryciu policjanci otrzymali około godz. 14. Do późnej nocy w hostelu w centrum Lublina pracowali funkcjonariusze i zespół prokuratorów.
- Wykonano oględziny, zabezpieczono ujawnione na miejscu ślady oraz przesłuchano pierwszych świadków. Ciało dziecka zabezpieczono na sekcję zwłok, która pomoże ustalić przyczyny i okoliczności zgonu - informuje Kamil Gołębiowski z Komendy Miejskiej Policji w Lublinie. Funkcjonariusze nie ujawniają szczegółów, ale wszystko wskazuje na to, że dziecko zostało zamordowane. Przyczynę śmierci ma wyjaśnić sekcja zwłok, którą zaplanowano na poniedziałek. Z nieoficjalnych informacji wynika, że chłopiec został uduszony.
Pracownicy hostelu dostali od policji zakaz wypowiadania się o okolicznościach zdarzenia. Przesłuchany został także ojciec 10-latka, ale policjanci wykluczyli jego udział w całym zdarzeniu. Ze wstępnych ustaleń wynika, że ostatnią osobą, która miała kontakt z chłopcem, była jego matka: 38-letnia mieszkanka powiatu lubelskiego. Została zatrzymana w sobotę w Puławach. Jak się dowiedzieliśmy, jej stan psychiczny był zły. - Ze względu na dobro prowadzonego postępowania na chwilę obecną nie ujawniamy szczegółów - zastrzega Kamil Gołębiowski.
Śledztwo prowadzone jest pod nadzorem prokuratury. - Gromadzimy materiał dowodowy, przesłuchujemy kolejnych świadków. Na tym etapie nie ujawniamy więcej informacji - mówi Agnieszka Kępka, rzecznik Prokuratury Okręgowej w Lublinie. Śledczy nie podają inicjałów kobiety ponieważ nie ma statusu osoby podejrzanej. Od zatrzymania przebywa w policyjnym areszcie. Czy usłyszy zarzuty? - zapytaliśmy w niedzielę prokurator. - Żadnych nowych informacji dzisiaj nie będzie - ucięła Agnieszka Kępka.
Z nieoficjalnych informacji wynika, że matka chłopca to Monika S., była prezes Bractwa Miłosierdzia im. św. Brata Alberta w Lublinie. Organizacja pomaga bezdomnych i potrzebującym. - Jestem w szoku - przyznaje pracownik bractwa. Monikę S. z mężem i synem parokrotnie spotykał w Bractwie i kościele w czasie, kiedy kobieta była prezesem bractwa. - Sprawiali wrażenie religijnej rodziny - dodaje.
Pod koniec 2018 r. pracownikami i darczyńcami wstrząsnęła informacja o nieprawidłowościach finansowych w Bractwie. Śledczy zarzucili Monice S. przywłaszczenie ponad 220 tys. zł zgromadzonych na rachunku organizacji. Do kradzieży miało dochodzić w latach 2017-18. Później lista zarzutów wydłużyła się. Kobieta miała podpisywać nieprawdziwe zaświadczenia o zatrudnieniu w stowarzyszeniu Stanisława Ch. i Adama K. i osiąganiu przez nich określonych dochodów. Na podstawie tych dokumentów mężczyźni mieli zaciągnąć kredyty w wysokości 38 tys. zł i 55 tys. zł. W ten sposób mieli doprowadzić dwa banki do niekorzystnego rozporządzenia mieniem.
