Ponoć zbliża się pan w kwestii nakładów swoich książek do Remigiusza Mroza, uznawanego dziś za króla wśród polskich pisarzy kryminałów. Czy to prawda?
Zbliżam się, bo każda kolejna moja książka rozchodzi się w szybszym tempie. Nie znam danych sprzedażowych Remigiusza Mroza, ale istnieje oczywiście możliwość, że całkowicie uciekł peletonowi. Jednak nie porównuję się z innymi autorami, bo nie traktuję pisania jako wyścigu. Wszystkie moje książki stały się bestsellerami, a jednocześnie staram się, by każda kolejna była lepsza. Rywalizuję jedynie sam ze sobą. I zawieszam sobie poprzeczkę wysoko.
Pana książki są jednak tak popularne, że trzeba je dodrukowywać. To poproszę konkretnie podać te nakłady?
To najskrzętniej skrywana tajemnica handlowa. Mogę mówić tylko o oficjalnych danych, jakie podaje mój wydawca. Pierwsze tomy serii o komisarzu Deryle sprzedały się w ponad 150 tysiącach egzemplarzy. Wskoczyły na szczyty list. Natomiast „Najszczęśliwsza”, thriller psychologiczny poza cyklem o lubelskim komisarzu, już w ciągu miesiąca od premiery sprzedał się w kilkudziesięciu tysiącach egzemplarzy.
To książki do poduszki, ale takie, że czytelnik nie będzie chciał zgasić światła i pójść spać
Max Czornyj
Jako autor kryminałów debiutował pan „Grzechem” w 2017 r. i do tej pory wydał pan pięć części cyklu o Deryle, cztery poza nim i jeszcze miał pan udział w dwóch antologiach. Kiedy rozmawialiśmy przy okazji premiery „Grzechu” mówił pan, że sam pan kryminałów nie czyta, że woli poważniejszą literaturę, że kryminał to książki na plażę. Przez dziewięć powieści coś się w pana podejściu zmieniło?
Nadal ten gatunek literatury traktuję jako rozrywkowy. Piszę z myślą o czytelniku, który chce się podczas lektury oderwać od rzeczywistości, chce odpocząć, poczytać na plaży. To książki na wieczór, do poduszki, ale takie, że czytelnik nie będzie chciał zgasić światła i pójść spać. Nie chodzi tylko o to, żeby go przerazić, zasiać w nim lęk, ale również o to, aby fabuła była tak wciągająca, żeby człowiek chciał czytać dalej. Chociaż tę jedną stronę więcej, zanim pójdzie spać. Aż do rana. Od początku jednak za cel przyjąłem sobie, że nie chcę, żeby moje powieści były tylko i wyłącznie rozrywką, o której szybko się zapomni, która oprócz przyjemności czytania w człowieku nie zostawi niczego więcej na dłuższy czas. Dlatego staram się w książkach przemycać trochę poważniejsze treści, jakieś morały. Mam wrażenie, że mi się to udaje jak np. w zbiorze opowiadań „Balladyna”. Oczywiście stworzyli go autorzy kryminałów. Ja również napisałem opowiadanie będące trawestacją utworu Juliusza Słowackiego, ale ocierającego się o prozę z pogranicza gatunków. To też wynika chyba z tego, że nie chcę być utożsamiany z tylko jednym gatunkiem literackim.
Zdaje się, że tej pory największym wyzwaniem był dla pana „Rzeźnik”. Kryminał oparty na prawdziwym przypadku mordercy Józefa Cyppka. Pisanie w oparciu o fakty jest trudne?
Na tę historię natrafiłem zbierając materiały do zupełnie innego projektu pisarskiego. I faktycznie praca nad „Rzeźnikiem” była trudna. Trudności wynikały z kilku kwestii. Po pierwsze musiałem dotrzeć do materiałów sprzed lat. Przecież chodzi o okres od właściwie początków XX wieku do lat 40. To powoduje kolejną trudność, czyli opisanie i odwzorowanie realiów tamtej epoki. Skoro Cyppek był miłośnikiem kina, to musiałem ustalić jakie w konkretnych miesiącach na ulicach Szczecina były wywieszane afisze filmowe. Musiałem te afisze odszukać i je opisać. Największa trudność dotyczyła jednak samego bohatera. Ustalenia motywów jego działania. Zależało mi na opisaniu procesów, w wyniku których porządny człowiek staje się - jak się wydaje - jednym z największych w Polsce seryjnym mordercą. Musiałem postawić się w jego sytuacji, zastosować pisarską metodę Stanisławskiego i poniekąd wcielić się w zbrodniarza. To trudne i niekoniecznie przyjemne. Ale opinie czytelników oraz emocje, które wywiera książka w pełni wynagrodziły ten wysiłek.
