Ewa Woydyłło napisała, że zachwyciła się w pani książce każdym słowem, oprócz tytułu. Celowo pojechała pani po bandzie?
Na to wygląda, choć wtedy nie myślałam o tym w jakiś wyrachowany sposób. Nadąsałam się zresztą po przeczytaniu jej opinii.
Przypomnijmy, Ewa Woydyłło-Osiatyńska jest doktorem psychologii i od lat zajmuje się leczeniem uzależnień jako psychoterapeutka.
A w swojej recenzji napisała, że moja książka to wcale nie opowieść o alkoholizmie, ale o dojrzewaniu zagubionej kobiety. Kiedy to przeczytałam, pomyślałam: ej, serio?! Dziś myślę, że miała trochę racji.
Dlaczego?
Przez te cztery lata bardziej poszerzyło się moje pole widzenia, wzrosła świadomość tego, co działo się ze mną w trakcie picia. Dziś to, co uważałam za swoją osobistą nienormalność, okazało się nienormalnością bardzo ludzką i niemal powszechną. Wiele osób uzależnia się podobnie jak ja.
Trudno jest powiedzieć o sobie „alkoholiczka”?
Bardzo trudno, dlatego częściej mówi się „mam problem z piciem”, może trochę przesadzam z alkoholem”. W Polsce powiedzenie tak o kimś brzmi jak obelga. Na taki odbiór tego słowa składa się cała masa przekonań i wyobrażeń na temat alkoholika, alkoholiczki. Nie jest to pozytywna figura.
Bełkocący, brudny pijaczyna z parku? Pani taka nie była. Inteligentna, dobrze ubrana i wyglądająca kobieta nie bardzo wpisywała się w stereotyp menela.
Wiodłam podwójne życie. U osób uzależnionych egzystencja toczy się na dwóch różnych płaszczyznach; oficjalnej i nieoficjalnej. W moim przypadku ta podwójność dotyczyła także myślenia o sobie. Z jednej strony, postrzegałam siebie jako świetną, błyszczącą w towarzystwie atrakcyjną kobietę, z drugiej, czułam się nikim, w ciągłym lęku, że ktoś tę prawdę o mnie odkryje.
Kobieta alkoholiczka nadal jest gorzej postrzegana niż pijący mężczyzna?
Kobiety dziś więcej piją i mają na to przyzwolenie kulturowe. Kolorowy szot, pro- secco to część lanserskiego życia; jeżeli pijesz drogie drinki w porze lunchu, jesteś fajna. Tak jakbyś założyła szpilki od topowego projektanta. Aperol to element wizerunku, który ustawia cię w dobrym społecznie miejscu. Kobiety nie myślą, że to może doprowadzić do katastrofy, piją, bo chcą „nosić te buty”. Kobieta alkoholiczka już nie wpisuje się w ten scenariusz.
Bo matka Polka?
Bo matka i przykładna żona. Z kobietą niestroniącą od picia można potańczyć, pobawić się, nawet ostro, ale poprosić o rękę czy zamieszkać z nią, już niekoniecznie.
Zaskoczyła mnie pani zdaniem, że alkohol może być ratunkiem. Że gdyby nie picie, to pani życie skończyłoby się więzieniem, a nawet samobójstwem?
W najlepszym wypadku szaleństwem. Tak. Bardzo długo nie rozumiałam, że moim problemem nie jest alkohol. I że ten prawdziwy problem jest tak ogromny i tak rozpychający klatkę piersiową, że gdyby nie pojawił się wtedy alkohol, pojawiłoby się coś innego. Nie wiem, narkotyki lub inne destrukcyjne rzeczy. Byłam zdolna do najgorszego.
Alkohol na tym etapie stał się rozwiązaniem?
Alkohol jest depresantem, choć w pierwszej fazie bardzo nakręca i pobudza. Dla mnie stał się wentylem bezpieczeństwa, pozwalającym spuścić napięcie. Rozmawiałam kiedyś z psycholożką, która powiedziała, że dorosłe dzieci alkoholików (zwłaszcza te, które były dziećmi odpowiedzialnymi i nadopiekuńczymi) często zaczynają pić i łatwo się uzależniają, bo stan pod wpływem alkoholu jest jedynym, który pozwala im odpuścić. Odpocząć, nie stać cały czas na baczność. I może być jedynym znanym i dostępnym sposobem na uratowanie się przed szaleństwem, stresem i obłędem kontroli. Oczywiście taki chwilowy ratunek, może zakończyć się całkowitym utonięciem. Niektórzy uzależnią się szybko, niemal natychmiast, od pierwszego razu, inni - poprzez długie używanie. Ja należałam do pierwszej grupy.
Przed czym pani uciekała? Przed pustką, wstydem, niemożnością bycia kimś innym, jedzeniem cebuli na kolację?
Przed wszystkim. To było bardzo wiele czynników, zmieszanych w różnych proporcjach. Tak dzieje się, kiedy człowiek nie jest nauczony prawdziwego rozwiązywania problemów. Wychowałam się na książkach, miałam wizję idealnego życia, w którym ja jestem doskonała i takie też są wszystkie relacje, które mi się przydarzają po drodze. Ale tak się nie działo. Nie byłam w stanie sprostać tej wizji, tym wyobrażeniom o sobie. Obejrzałam jakiś czas temu zwiastun „Zimnej wojny” i zobaczyłam w nim siebie. Z tą wizją artystycznego świata, w którym piękne kobiety, prawdziwe femme fatale słuchają jazzu, palą papierosy, piją alkohol i tańczą. Są wściekle zmysłowe, a faceci za nimi szaleją.
W torebce noszą Nietzschego albo Kierkegaarda…
Dlaczego w torebce? Mają ich teksty w głowie. Takie miałam wizje, skąd ja to w ogóle wzięłam?
Kiedy zaczęły pojawiać się sygnały, że coś jest nie tak?
Tych sygnałów w życiu alkoholika jest wiele; istotne, czy je zauważy, czy nie? Moment zwrotny wcale nie musi być wyjątkowo straszny, graniczny. Gorszy lub bardziej żenujący od tych, które przytrafiały się wcześniej. To jest taki czas, kiedy zbiera się za dużo i nie ma już siły, by żyć między dwoma biegunami. W moim życiu na tę chwilę złożył się splot przypadków.
„Gdybym wiedział, że taka będziesz, to dałbym się urodzić komuś innemu” , powiedział do pani synek. Co pani wtedy poczuła?
Że jestem straszną matką, choć przecież o tym wiedziałam. Dziś myślę, że osądzałam siebie może zbyt surowo i że nie umiałam wówczas być inną, lepszą matką. Niezależnie od tego, co teraz myślę, zdanie mojego syna było niczym strzał w głowę, zwłaszcza że mówiło to małe dziecko.
Syn przez te wszystkie lata ustawiał panią do pionu. Nieświadomie stał się bardzo pomocny.
Dzieci w wielu sytuacjach ratują alkoholików, problem w tym, że ja też byłam dzieckiem. Bardzo skupionym na sobie, nieco bezradnym. Kiedy urodziłam syna, miałam 18 lat, w szpitalu mówiono do mnie „uczennica”. I ta „uczennica” musiała sobie poradzić, ze sobą, jak i z całkiem nowym osobnikiem na tym trudnym świecie. Tego nie dało się pogodzić. Byłam egocentryczką, jak każdy alkoholik. Przekonaną, że wszystko, co się dzieje wokół mnie, dzieje się z mojego powodu, że jestem przyczyną wszelkich ruchów świata, który w całości przechodzi przeze mnie. Bardzo długi czas myślałam, że moje kolejne decyzje związane z trzeźwieniem były wyłącznie spowodowane mną. Leitmotivem wszystkich myśli było: ja, ja, ja. Z drugiej strony, bardzo mocne w tym całym procesie zdrowienia były punkty związane z moim dzieckiem. Kiedy usłyszałam, że robię mojemu synowi to, czego sama doświadczyłam od ojca, poczułam się podle. To był kolejny strzał. Chciałam się zmienić.
Picie kobiety inteligentnej jest inne niż picie kobiety śpiącej na Plantach?
Nie wiem.
Pisze pani, że wydawało się, iż pani picie jest eleganckie. Przynależne bohemie.
No właśnie, wydawało mi się. Podobno nie można być za głupim, by wytrzeźwieć, ale za mądrym już tak. W uzależnieniu dużą rolę odgrywają mechanizmy obronne. I jeśli ktoś ma sprawny umysł, jego mechanizmy są silniejsze. Bardziej rozbudowane. Myślenie pracuje na rzecz choroby. Łatwiej znaleźć takiej osobie wytłumaczenie, argumenty usprawiedliwiające, obciążyć odpowiedzialnością otoczenie czy świat. Kiedy się już jednak przejdzie pewien punkt, moment krytyczny, to sprawnie myślący człowiek, może tę biegłość umysłu wreszcie wykorzystać dla dobra swojego, nie dla dobra choroby.
Nie bała się pani nudnego życia bez alkoholu?
Bardzo się bałam. Wyrosłam w domu, w którym nie było mowy o nudzie, i nie dlatego, że rodzice oferowali mi wiele fantastycznych, intelektualnych atrakcji. Przyzwyczaili mnie jednak do życia na polu walki, na wojnie. Stan, w którym musisz być stale czujna, by przetrwać. Kiedy zewsząd grożą naloty, świszczą kule, trzeba uciekać i szukać kryjówki. Wojna się kończy, ale ty umiesz żyć tylko w wojennych warunkach, choć już nikt nie zrzuca na ciebie pocisków. Zostaje adrenalina, z którą nie masz co zrobić. Wtedy trzeba sobie zorganizować jakąś zastępczą wojnę.
Bez alkoholu to trudne?
Na początku wizja normalnego życie wydaje się być koszmarem. Bo może ja i wracam o szóstej rano z lokalu, ale przecież te szaraczki zapieprzają właśnie do roboty. A ja, proszę, przez całą noc rozmawiałam o rzeczach, które zmieniają świat, snułam artystowskie wizje i przygotowywałam projekty, które zmienią ład i porządek kosmosu. Kolejne rojenia pijanego umysłu.
Przez te lata picia nikt nie powiedział pani, że przesadza, że za dużo?
Pamiętam dwie takie sytuacje. Pierwsza, kiedy spotkałam się z kolegą przed południem i zamówiłam sobie martini, czym go zszokowałam. Szybko skończyłam tę znajomość. Druga, gdy koleżanka zwróciła mi uwagę, że po alkoholu zachowuję się okropnie. Także przestała być moją koleżanką. Pamiętałam jednak te sytuacje. Tak naprawdę dobrze wiedziałam, że picie martini na śniadanie nie jest normalne, i wiedziałam, że po kilku lampkach zachowuję się skandalicznie. Miałam tylko nadzieję, że nikt inny tego nie widzi, a jak już widzi, szybko zapomni. Nie myślałam wówczas, by przestać, ale by się lepiej ukryć.
Kto powiedział wprost: Ma pani problem?
Specjalista, do którego przyszłam, ponieważ nieszczęśliwie się zakochałam. Na początku, pomyślałam, że nie jest chyba aż tak źle. Bo przecież Baśka pije więcej, a Staszek po alkoholu gubi rzeczy i bije żonę. A potem musiałam się skonfrontować z konsekwencjami swojego picia. A takimi konsekwencjami jest moment, kiedy ktoś mi mówi: to nie było fajne. Zamiast usłyszeć: No co ty, fajnie się bawiłaś, poszalałaś, dowiadujesz się: Przesadziłaś, to było żenujące.
Mówi pani, że choroba alkoholowa jest tak głęboka jak tajemnice człowieka uzależnionego. Rozumiem, że wyjście z choroby jest równoznaczne z wyciągnięciem tych tajemnic na światło dzienne, by coś z nim zrobić.
Tak, ale nie jest łatwo te tajemnice wyciągnąć. A koniec picia wcale nie oznacza końca problemów. To dopiero ich początek. Bo jeżeli przyjmiemy, że alkohol jest lekarstwem, to gdy odstawimy leki, stajemy twarzą w twarz z chorobą. Sami. Z uzależnionych, którzy tylko odstawią ten „lek” i nie zaczną aktywnie trzeźwieć, wychodzi szaleństwo. Stają się nerwowi, poirytowani, agresywni, wściekli, jakby ich ktoś podłączył do prądu. Słyszę czasami opowieść uzależnionych kolegów: Żona mi powiedziała, idź się lepiej napij, bo nie można z tobą wytrzymać. Są różne typy alkoholizmu- na przykład w AA mówi się o prawdziwym alkoholiku, czyli o osobie, dla której rozwiązaniem jest przemiana duchowa, czyli rodzaj pralni wartości. Duchowej. Celem tego prania jest całkowita zmiana osobowości. Człowiek zostaje ten sam, ale myśli inaczej, postępuje inaczej, jest w stanie zrobić coś, czego wcześniej nawet by nie ruszył. To, co jest do zrobienia podczas prania to przyjrzenie się swojemu życiu, ale też naprawienie szkód, praca nad charakterem i wadami. To jest też spojrzenie na siebie w odpowiednim świetle i umiejscowienie się we wszechświecie. Trzeba znaleźć taki punkt, w którym przestanę być szefem i bogiem, bo to wbrew pozorom bardzo trudna rola. Jeśli zacznę się wreszcie podporządkować prawom natury, boskim, prawom czegoś, co określam mianem duchowej fizyki, okaże się, że świat jest do zniesienia. Trzeba też posprzątać na własnym podwórku, ogarnąć bałagan, sprawić wreszcie, by to było jedno, a nie dwa równoległe życia. Naprawienie szkód i relacji też jest etapem powrotu.
Da się naprawić wszystko?
Nie, ale można przyjść do kogoś, przyznać się do wyrządzonego zła i przeprosić. A także zapytać, czy można jednak coś zrobić - to jest wzięcie odpowiedzialności za swoje czyny. To czyszczenie przestrzeni wokół siebie i regulowanie rachunków ze światem. Trzeba także wyjść z toksycznych relacji. Bo to nie jest tak, że osoba uzależniona czyni wyłącznie zło. Ona często się godzi, by to zło czyniono jej. Bo czuje się gorsza, winna, bo ma niską samoocene, zdarza się też, że czerpie pokrętne korzyści z bycia ofiarą. Moim problemem był brak sensu i celu w życiu. Nie wiedziałam, po co jestem w tym miejscu i w tym czasie. I kiedy pojawia się cel, na przykład zajęcie się kimś innym, pokazanie komuś, kto zaczął trzeźwieć, że jest rozwiązanie, jest bardzo trafnym krokiem. Mogę poczuć się przydatna. Życie zaczyna mieć sens, a w głowie przestają się lęgnąć robaki.
Nie boi się pani chodzić ze znajomymi do miejsc, w których pije się alkohol?
Nie, bo uzależniony człowiek może odzyskać wolność. Ja ją odzyskałam. Alkohol może uczynić człowieka niewolnikiem, niezależenie, czy pije, czy pić przestaje. Unikanie miejsc, w których leje się wino, sklepów, w których sprzedają wódkę i martini, nie jest rozwiązaniem na dłuższą metę. I nie o to chodzi. Moim celem nie jest niepicie, moim celem jest stanie się lepszym człowiekiem, takim, którego ja zaakceptuję. A wtedy alkohol przestaje być problemem.
Książka
Mika Dunin
„Alkoholiczka”
wydawnictwo WAM
Mika Dunin - to pseudonim literacki polskiej dziennikarki, eseistki, blogerki (mika-dunin.blogspot.com).
Autorka znakomitego Antyporadnika. Jak stracić męża, żonę i inne ważne osoby