Trwa przepychanka pomiędzy wrocławskim ratuszem a policją o to, kto jest winien temu, że niedzielny marsz narodowców zakończył się skandalem.
Rafał Dutkiewicz, prezydent Wrocławia, twierdzi że już po pierwszych incydentach na Kazimierza Wielkiego polecił pracującym na miejscu urzędnikom, by przerwali marsz. Zrobili to jednak dopiero godzinę później. Dlaczego? Bo decyzję tę musieli przedstawić organizatorowi, a policja nie chciała im pomóc się do niego dostać.
- Obserwatorzy będący na miejscu zostali wypchnięci poza marsz. Pomimo próśb kierowanych do policji o wsparcie, nie otrzymali na czas eskorty funkcjonariuszy. Z uwagi na brak wsparcia policji, informacja o rozwiązaniu nie mogła zostać skutecznie przekazana organizatorowi - ostro stwierdza Dutkiewicz.
Policja już wczoraj odpowiadała, że to nieprawda i obserwator urzędu miejskiego był w stałym i bezpośrednim kontakcie z policjantami. Dziś na konferencji prasowej Jarosław Szymczyk, komendant główny policji bronił wrocławskich policjantów. Mówił, że tylko dzięki pracy policji nie doszło do skutecznej próby konfrontacji dwóch manifestacji.
Komendant główny poinformował, że dwie osoby mają rany cięte okolic czoła. Poważniej ranny jest policjant, który został zraniony w oko. Komendant dodał, że będą wniosku o ukaranie dwóch organizatorów marszu, którzy go kontynuowali, pomimo rozwiązania wydarzenia przez miasto.
Minister spraw wewnętrznych Joachim Brudziński zaapelował do samorządowców, którzy podejmują decyzję o legalizacji kontrmanifestacji, aby mieli świadomość jakie poczucie odpowiedzialności na nich spada. W kolejnym zdaniu minister Brudziński już nie pozostawił złudzeń, że te słowa kierował głównie do prezydenta Wrocławia Rafała Dutkiewicza.
- Te dwie zranione osoby odniosły obrażenia ze względu na chuligańskie czyny, ale również te obrażenie to skutek - i tu mówię z pełną odpowiedzialnością - braku odpowiedzialności wrocławskiego ratusza - powiedział minister.