Wejściu na salę rozpraw prowadzonego przez policjantów i skutego kajdankami Sławomira G. towarzyszyły wczoraj błyski fleszy aparatów i kamery telewizyjne.
Wyrok Sądu Okręgowego w Bydgoszczy wygłoszony kilka minut później przez sędziego Marka Krysia brzmiał: „Winny zabójstwa 22-letniej Joanny S.”
Przeczytaj także: Śledczy twierdzą, że jest mordercą. Szukali go przez 21 lat
Za morderstwo dokonane przed 21 laty w wieżowcu przy ulicy Żmudzkiej w Bydgoszczy G. został skazany na 15 lat więzienia. Sędzia zaliczył na poczet kary areszt, w którym mężczyzna przebywa od marca ubiegłego roku.
- Tu nie było przypadku - sędzia Kryś uzasadniał wyrok. - To, co wiadomo na pewno, to że Sławomir G. zadał Joannie S. piętnaście ciosów nożem. Jej śmierć nie była łatwa, ani szybka. Ofiara broniła się, o czym świadczą rany obecne nie tylko na klatce piersiowej i brzuchu, ale też na głowie i szyi. Joanna S. nie miała jednak szans. Napastnikiem był młody, silny, wysportowany mężczyzna. On mógł jeszcze zapobiec jej śmierci. Ona prosiła go przecież: „Pomóż”.
Sławomir G. - w opinii sądu - po zadaniu śmiertelnych ciosów nożem nie zamierzał jednak pomagać swojej ofierze. Podłożył jej pod głowę poduszkę i wyszedł.
Proces Sławomira G. (obecnie liczącego 47 lat) był precedensowy. Przede wszystkim z uwagi na fakt, że domniemany sprawca został zatrzymany dopiero po 20 latach od popełnienia zabójstwa.
Przypomnijmy, że Joanna S. zginęła 30 sierpnia 1994 roku. Z ustaleń policji, prokuratury i sądu wyłania się chronologiczny zapis ostatnich dni jej życia.
22-letnia absolwentka bydgoskiej szkoły muzycznej lato 1994 roku spędziła ze swoim chłopakiem. Po powrocie ze wspólnych wakacji oboje pomieszkiwali w mieszkaniu matki Joanny (której w tym czasie nie było w Polsce). W ostatnich dniach sierpnia Marcin K. oświadczył się Joannie. Para snuła plany na przyszłość.
- Joanna miała przed sobą całe życie. Dopiero wkraczała w dorosłość - zaznaczał w uzasadnieniu wyroku sędzia Kryś. - Była osobą lubianą, nie miała wrogów. Otwarta, sympatyczna, łatwo nawiązująca kontakty. Była atrakcyjna i podobała się mężczyznom.
Jej cichym adoratorem był nieśmiały chłopak mieszkający w tym samym wieżowcu. 26-letni wówczas Sławomir G. (o którym przesłuchiwani w pierwszych dniach po zabójstwie świadkowie mówili po prostu Sławek) kochał się w Joannie.
- Miał nadzieję, że rozstanie się z narzeczonym, a wtedy to on będzie mógł z nią chodzić - mówił sędzia.
Joannę martwą w mieszkaniu przy Żmudzkiej znalazł jej narzeczony. Późnym popołudniem 30 sierpnia wrócił z pracy do domu. Przedtem wielokrotnie do niej dzwonił, ale telefon nie odpowiadał. Gdy wszedł do mieszkania, jego ukochana leżała już martwa w kałuży krwi.
Pierwsze śledztwo w tej sprawie zostało umorzone w 1996 roku. Powód? „Brak możliwości ustalenia sprawcy zabójstwa”. Początkowo śledczy badający sprawę głównego podejrzanego upatrywali w Marcinie K. Szybko jednak okazało się, że ten trop jest błędny. Przesłuchano kilkudziesięciu świadków - zarówno bliskich zamordowanej, znajomych, a nawet inną przypadkową parę, którą narzeczeni poznali podczas wakacyjnych wojaży latem 1994 roku. W gronie przesłuchiwanych świadków był również Sławomir G. - sąsiad mieszkający kilka pięter wyżej. Nie wzbudził kompletnie żadnych podejrzeń.
Sprawa trafiła do policyjnego „Archiwum X” jako postępowanie, którego nie udało się wyjaśnić. Przez osiemnaście kolejnych lat jednak kryminalni z Komendy Wojewódzkiej Policji w Bydgoszczy nie dawali za wygraną. Prowadzili pracę operacyjną. Ponownie prześwietlali niemal wszystkie osoby, które kiedykolwiek miały styczność z zamordowaną.
W końcu w 2014 roku śledczy dopatrzyli się jednego szczegółu - tego, który najwyraźniej został przeoczony w pierwszym śledztwie. Chodziło o alibi przedstawione przez Sławomira G.
- Odpowiedź kryła się na pierwszych 30 stronach akt sprawy śledztwa - mówił sędzia.
G. twierdził, że 30 sierpnia do późnego popołudnia był w pracy. Tymczasem jeden z sąsiadów zamordowanej zapewniał śledczych w swoim zeznaniu, że widział G. idącego schodami na klatce w wieżowcu między godziną 15 a 15.30.
Sławomir G. wezwany po latach na przesłuchanie w końcu przyznał się, że w dniu śmierci Joanny był u niej w mieszkaniu. Twierdził jednak, że kobieta sama w napadzie szału zaczęła się ranić.
W sądzie był również były narzeczony Joanny, Marcin: - Wciąż o niej pamiętam. Wyobrażałem sobie nasze wspólne życie. To nadal bolesne. Nawet po tylu latach.
Wyrok bydgoskiego sądu jest nieprawomocny.