Takich co to, gdy zaczyna drzeć się syrena alarmowa, trzeźwieją w okamgnieniu, zakładają spadochron i wsiadają do swoich spitfire'ów czy hurricane'ów. Potem walą do Niemców, ile wlezie, i wracają dokończyć drinka i wpół przerwany flirt. Wielu jednak nie wraca, pozostawiając niedopite drinki, płaczące dziewczyny i wkurzonych kumpli.
Nie chce obrażać ich pamięci. Wręcz przeciwnie. Dla mnie są wielkimi bohaterami. Wszyscy. Bez względu na to, czym latali i w którym dywizjonie. Założę się jednak, że gdyby dzisiaj przeprowadzić na ulicy sondę i zapytać np. czym był "Cyrk Skalskiego", to odpowiedzi osiągnęłyby poziom zażenowania, który porównać można chyba tylko do słynnego występu Mandaryny z Sopotu. Założę się też, że niewiele osób kojarzy nazwiska Krasnodębski, Zumbach czy Frantiszek oraz to, że w sobotę mija 69 lat od chwili zakończenia jednej z największych bitew w dziejach, której losy mogłyby się inaczej potoczyć, gdyby nie grupa polskich pilotów.
Tak, tak, chodzi o bitwę o Anglię, którą w olbrzymim stopniu wygrali Polacy, pokazując, że latamy i jednocześnie strzelamy do szkopów równie dobrze, jak dobrze Brytyjczyk jest w stanie schrzanić tosta, smarując go fasolą z puszki. Nie będę się jednak rozpisywał ani o jednej z najgorszych kuchni świata, ani o bitwie o Anglię. Odeślę raczej do obowiązkowych lektur, jak m.in. "Dywizjon 303" Arkadego Fiedlera czy "Sprawy Honoru" Lynne Olson i Stanleya Clouda. Zastanawiam się jednak,dlaczego w kraju, który tak pielęgnuje historię, najlepsze książki o historii Polski, które się czyta jak dobrą powieść i po których nie ma się ochoty zrobić sobie lobotomii, piszą obcokrajowcy?
Jak to jest, że do tej pory Brytyjczycy są święcie przekonani, że Enigmę wykradła bohaterska załoga amerykańskiej łodzi podwodnej, której kapitanem był facet uganiający się w swoim dodge'u RAM za tornadami w Teksasie. I to jeszcze w takt muzyki Eddiego Van Halena. Niedouczeni zaś dziennikarze zza oceanu i znad Tamizy z uporem maniaka piszą o "polskich obozach zagłady".
Dlaczego Czechów stać było na zrobienie świetnego filmu o Czechosłowackich pilotach walczących o Anglię ("Ciemnoniebieski Świat"), w którym potrafili stanąć oko w oko z niewygodnymi dla swego narodu faktami. Kwestia wypowiadana w tym filmie przez hitlerowskiego generała do dowódcy czeskiego lotnictwa, że niemiecki żołnierz prędzej strzeliłby sobie w łeb, niż oddał choćby jeden samolot bez walki, załatwiła więcej niż niejedna debata "ekspertów od wszystkiego" w telewizyjnej nasiadówce.