Do zdarzenia doszło w czwartek (1 lutego) ok. godz. 15. Mężczyzna, mieszkaniec Czaszyna w gm. Zagórz, przyjechał samochodem. Przeprawił się na drugi brzeg Osławy, zostawił auto przy leśnym dukcie i dalej poszedł pieszo. Oddalił się o ok. 3 kilometry od najbliższych zabudowań wsi Szczawne.
Miał rany szarpane i kąsane
Jak mówią leśnicy, miejsce, w które się wybrał, to trudno dostępny teren, rzadko odwiedzany przez ludzi i stanowiący ostoję zwierzyny.
- Niedźwiedzica miała pod opieką młode, stąd jej reakcja na spotkanie z człowiekiem mogła być odruchem obronnym - tłumaczy Edward Marszałek, rzecznik Regionalnej Dyrekcji Lasów Państwowych w Krośnie.
Mimo obrażeń od niedźwiedzich zębów i pazurów, mężczyzna zdołał przejść jeszcze kilometr i dotrzeć do swojego samochodu. Zadzwonił do znajomych z niedalekiej Rzepedzi i poprosił o pomoc. Znajomi sprowadzili go z lasu do najbliższych zabudowań i powiadomili służby ratunkowe. Do Szczawnego przyleciał helikopter Lotniczego Pogotowia Ratunkowego. Zabrał mężczyznę do szpitala w Krośnie.
Niedźwiedź był dwa metry ode mnie, od razu zaatakował
- Wspinałem się od potoku w górę wąwozu. Podniosłem wzrok i nagle, na szczycie zobaczyłem niedźwiedzia. Był dwa, trzy metry ode mnie. Od razu zaatakował
- tak 27-latek z Czaszyna relacjonował policjantom swoje dramatyczne spotkanie z niedźwiedzicą w lesie w rejonie Szczawnego.
Policjanci mogli z nim krótko porozmawiać w szpitalu dopiero następnego dnia po zdarzeniu, w godzinach popołudniowych. Wcześniej - ze względu na jego stan - na kontakt z pacjentem nie pozwalali lekarze.
27-latek został przywieziony helikopterem do krośnieńskiego szpitala w czwartek ok. godz. 19.
- U pacjenta zostało wykonane badanie pod kątem wielu urazów, tzw. polytrauma. Stwierdziliśmy rany kąsane i szarpane powłok czaszki, twarzoczaszki, prawej ręki i prawej nogi
- informował nas w piątek dr Wojciech Wroński, ordynator oddziału chirurgii.
Po zabiegach wykonanych na bloku operacyjnym 27-latek przebywa na oddziale chirurgii. Lekarze mówią, że hospitalizacja potrwa co najmniej tydzień. Trudno przewidzieć jak będą goiły się rany.
- Na razie pacjent musi odpoczywać, jest obolały - dodaje dr Wroński.
Próbował się bronić siekierką
Z relacji mężczyzny wynika, że do spotkania z drapieżnikiem, które mogło skończyć się dla niego tragicznie, doszło gdy wspinał się po zboczu wąwozu. Nagle, na górze, zobaczył niedźwiedzicę. Była dwa, trzy metry przed nim. Od razu zaatakowała.
- Z tego co mówił miał przy sobie gaz pieprzowy do obrony przed zwierzętami, ale nie zdążył wyciągnąć pojemnika - opowiada mł. insp. Andrzej Stępień, komendant powiatowy policji w Sanoku. - Próbował się bronić małą siekierką.
Mężczyzna zsunął się po zboczu w dół wąwozu. Niedźwiedzica także. Upadł, niedźwiedzica ugryzła go jeszcze w głowę i rękę. Odskoczyła, a wtedy 27-latek wykorzystał okazję i rzucił się do ucieczki.
- Jak opowiadał biegnąc w kierunku samochodu, minął miejsce, w którym leżały trzy lub cztery małe niedźwiadki - mówi komendant Stępień. - Wyglądało na to, że niedźwiedzica na chwilę odeszła od swojego potomstwa i wtedy nieszczęśliwie natknął się na nią.
Mężczyźnie udało się dotrzeć do pozostawionego w lesie auta. Tam czekał na swoich znajomych z Rzepedzi, do których zadzwonił po pomoc. Opatrzyli mu wstępnie rany i zabrali do wsi i zadzwonili po służby ratunkowe.
Mieszkańcy Szczawnego: nazywamy go "naszą miską"
Dla mieszkańców Szczawnego obecność niedźwiedzicy w miejscowych lasach nie jest zaskoczeniem.
- Od lat wiemy, o tym drapieżniku, nazywamy go żartobliwie "naszą miśką" - opowiada Robert Piechucki, mieszkaniec Szczawnego. I dodaje, że żaden z miejscowych samotnie tak głęboko w leśną głuszę o tej porze roku raczej by się zapuścił. - To byłoby ryzykowne zachowanie - zaznacza.
Mieszkańcy niejednokrotnie widywali niedźwiedzie ślady i tropy przy korycie Osławy.
- Żyjemy w takim miejscu gdzie jest sporo dzikich zwierząt. Sąsiadka niedawno oko w oko stanęła z żubrem. Kiedyś mój ojciec wybrał się na grzyby do lasu i nie było go przez pół dnia. Natrafił na gniazdo dzików, salwował się ucieczką na drzewo a locha "pilnowała" go tam kilka godzin
- mówi Piechucki.
Leśnictwo Szczawne to teren Nadleśnictwa Lesko. Tuż za nim rozciągają się drzewostany Nadleśnictwa Baligród. Prawdziwa ostoja zwierzyny. Co roku leśnicy robią inwentaryzację. W Nadleśnictwie Lesko doliczyli się 28 sztuk niedźwiedzi.
- Żyją, wędrują, żerują i czasami spotykają ludzi na swojej drodze - mówi Wojciech Jankowski, zastępca nadleśniczego z Leska.
Groźnie jest wtedy, gdy spotkanie jest zaskoczeniem.
- Zwierzęta w lesie nas obserwują. Oddalają się, nie atakują bez powodu - mówią leśnicy.
Niedźwiedzica musiała poczuć zagrożenie
Gorzej, gdy zostanie przekroczona bariera bezpiecznego dystansu. Bo zdarza się, że drapieżnik nie poczuje, nie usłyszy, nie zobaczy zbliżającego się człowieka.
- Mamy nietypowa zimę. Niedźwiedzie nie zapadły całkiem w letarg, ale w ciągu dnia urządzają sobie krótkie drzemki. Mają trochę przytłumione zmysły. Przebudzone, zaskoczone, reagują odruchem obronnym
- opowiada Roman Pasionek, leśnik Nadleśnictwa Baligród.
- Niedźwiedzica musiała poczuć zagrożenie ze strony człowieka, tym bardziej, jeśli prowadziła młode - mówi Wojciech Jankowski.
Aktywność niedźwiedzi oznacza większe ryzyko spotkania z tym drapieżnikiem.
- Trzeba być czujnym i ostrożnym. Zakazy nie pomogą, najważniejszy jest zdrowy rozsądek - podkreśla Jankowski.
Sprawą zajmuje się Regionalna Dyrekcja Ochrony Środowiska w Rzeszowie.
- Z udziałem naszych pracowników były przeprowadzane czynności wyjaśniające, trwa analiza zebranych materiałów - mówi Łukasz Lis, rzecznik RDOŚ.
Jego zdaniem spotkania człowieka z dzikimi zwierzętami w lesie się zdarzają, jednak sytuacje, że zwierzę atakuje są sporadyczne.
- W tym przypadku ucierpiał człowiek, więc działania z naszej strony muszą być podjęte - dodaje.
Liczebność niedźwiedzi w lasach krośnieńskiej RDLP (w Bieszczadach, Beskidzie Niskim i terenie Pogórza Przemyskiego) szacuje się na około 200 osobników.