OK, na Euro pewnie dojdzie do niejednej sytuacji, że grupa pijanych kibiców w biało-czerwonych koszulkach posprzecza się na mieście z tymi w błękitnych. Będzie bójka, ktoś komuś rozbije głowę. Takie incydenty dzieją się na każdym turnieju. Ale żeby w naszej szczęśliwej krainie były jakieś groźne, nacjonalistyczne ruchy? Ja nie zauważyłem…
Cokolwiek by mówić, przez ostatnie dziesięć lat stadionowa publiczność w Polsce zaliczyła kurs kultury na ocenę dostateczną minus. Szczególnie w meczach z udziałem reprezentacji. To już nie te czasy, gdy Dino Baggio został trafiony nożem przez jakiegoś szaleńca, co zapewne zapadło w pamięć dziennikarzowi "La Repubbliki". Pod stadionami, nawet przy okazji ligowych meczów podwyższonego ryzyka, nie krząta się już dwustu policjantów z prewencji i pięć polewaczek. Raczej kilkudziesięciu stróżów prawa, w tym wiele łagodzących obyczaje kobiet.
Nie miejcie mnie za szaleńca. Na naszych stadionach wciąż pełno jest pijanych, przeklinających prymitywów. Ale to jeszcze nie powód, by Włosi dezerterowali z trybun, jak z okopów II wojny światowej.