Inni boją się jednak, a jeszcze inni liczą na to, że tuż po wyborach Kaczyński zrzuci maskę Tuskokwaśniewskiego i znowu da popalić degeneruchom liberałom, wynarodowionym elitom i lumpenproletariuszom, którzy - jak będzie tłumaczył - dorwali się do władzy i rżną w piłkę, zamiast rządzić. W przypadku Bronisława Komorowskiego chodzi z kolei o politykę miłości wobec naszych czworonożnych przyjaciół. Do tej pory marszałek, jak na potomka dawnego prymasa przystało, prowadził ją co prawda z ambony, ale była to ambona myśliwska, a zamiast głosić z niej kazania, marszałek komunikował się z braćmi naszymi mniejszymi przy pomocy ołowiu i śrutu. Wzbudzało to słuszne oburzenie, w końcu w czasach, w których szynkę robi się z wody, a parówki ze śmieci, wszyscy staliśmy się wegetarianami i mamy prawo potępiać morderców zwierząt. Teraz pozostaje tylko kwestia, czy w temacie metamorfozy marszałka zaliczamy się do obozu optymistów, czy pesymistów. Optymiści mają nadzieję, że Komorowski - tak jak obiecuje - na zwierzaczki będzie patrzył już co najwyżej przez lornetkę. Niedowiarkowie obawiają się jednak, że nie będzie to lornetka, a luneta. A w dodatku będzie przymontowana do nabitego sztucera, z którego marszałek dalej będzie kosił sarny, nikomu się tym już nie chwaląc.
Zmieńcie się, Panowie - wołają rozmaici publicyści, jeden taki nawet kiedyś mi powiedział, że czuje się głosem narodu, a więc nie tylko publicyści wołają, a cały naród. Zmieńcie! My dalej będziemy tacy sami. Nie będziemy wymieniać szczoteczek do zębów, będziemy z lenistwa nie oddawać jednego procentu na fundacje dobroczynne, będziemy palić, chlać i dawać w łapę drogówce, ale Wy się za nas zmieńcie!
Komorowski i Kaczyński mają przechlapane. Jeszcze chwila, a wszyscy zażądają, by jeden stał się wysokim blondynem, a drugi bezdzietnym poliglotą. Ale tak naprawdę wszyscy mamy ten problem. Co pewien czas ktoś nas próbuje zmieniać. Czasem dają dobry skutek próby siłowe, czasem delikatna manipulacja. W moim przypadku większość znajomych już dawno zrezygnowała, ale ja sam pod czyimś wpływem czasem - ni z gruszki, ni z pietruszki - postanawiam się zmienić. Efekty bywają opłakane. Niedawno na przykład gaworzyłem sobie w knajpie ze znajomą. W pewnym momencie ona zaprotestowała, kiedy chciałem zapłacić kolejną kolejkę. Doszło do tradycyjnej w takich sytuacjach przepychanki słownej i wtedy znajoma naświetliła mi wady mojego uporu. Otóż - tłumaczyła - dla wielu kobiet - szczególnie młodych - takie narzucanie się faceta z płaceniem może być krępujące. Może być nawet źle odebrane jako próba stworzenia jakiegoś zobowiązania, czegoś takiego, no, jakoś tak to tłumaczyła, nie wiem, czy dobrze przytoczyłem. W każdym razie się tym przeraziłem, bo nigdy nie chciałbym wyjść na jakiegoś takiego gościa, znajoma jest osobą elokwentną i przekonywającą, a ja nigdy w ogóle nie wyobrażałem sobie takiego aspektu tej sprawy. Postanowiłem w tej dziedzinie zmienić swoje nawyki kulturowe, szczególnie iż niepłacenie za koleżanki po wspólnym piwie lub obiedzie jest dużo prostsze niż rzucanie palenia papierosów.
Kilka dni później spotkałem się na lunchu z inną znajomą, znajomą od lat. Mogłem autozmiany wprowadzić w życie! Zapytałem, czy to, że zapłacę, jej nie przeszkadza, bo słyszałem, że dla "niektórych kobiet to może być krępujące", i tak dalej. Popatrzyła na mnie wielkimi oczami i odparła, że będzie zaszczycona, jeśli ona będzie mogła zapłacić. Jak nie mogłem jej zaszczycić, by nie wyjść na chama? Zapłaciła. A potem zadzwoniła i mówiła, że z nią mogę zawsze szczerze pogadać o moich kłopotach finansowych, bez względu na to, jak w nie wpadłem, zaproponowała pomoc psychologa i to, że może kupić ubranka dla mojego dziecka. W sumie rozumowała logicznie. Skoro faceta nie stać na obiad...
Chyba jednak zostanę przy moim dawnym nawyku i będę - choć delikatnie - narzucał się z tym płaceniem za kobiety. Może to trochę w naszych czasach wieśniackie, ale z drugiej strony zawsze tak robiłem i jakoś tak mi zostało. Polowanie zawsze wydawało mi się trochę dziwnym zajęciem, nigdy nie chciałem spróbować, w dodatku była to za PRL taka rozrywka milicyjno-partyjna. Ale skoro potencjalny prezydent Komorowski tak lubi sobie postrzelać, robi to legalnie, to może pozwólmy mu od czasu do czasu. Byle nie z Palikotem na chronione głuszce gdzieś pod Moskwą. Nie zakazujmy mu. On i tak pozostanie myśliwym.
Jak mu zabronimy, to gdy będzie zamykał na chwilę oczy, nie będzie myślał o sprawach państwowych, a o dziku w celowniku. A jeśli znudzony potencjalny prezydent Jarosław Kaczyński będzie jak premier Kazimierz Marcinkiewicz zajmował się przecinaniem szarf, jak Kwaśniewski wszystkich poklepywał po plecach i miał w nosie najdrobniejszą choćby batalię, którą odradzą mu PR-owcy, to będzie cieniem dawnego Jarosława Kaczyńskiego. - Nie lubię ani nie cenię tych wszystkich kochanych, podziwianych, uznanych za świętych, najlepszych, niepokalanych, tych pochylających się nad każdym ptaszkiem i wyrozumiałych dla każdego drania, tych, co wszyscy szanują, i cieszą się nimi - pisał kiedyś Leopold Tyrmand. Proponuję nie kazać Kaczyńskiemu być wyrozumiałym dla każdego, a Komorowskiemu pochylać się nad każdym ptaszkiem. Głosujmy na nich takimi, jakimi są. Z krwi i kości. Wad i zalet.
============Normalny(