W sumie do amerykańskiego instytutu trafiły 23 pudla z dokumentami. Odnaleźli je dziennikarze „Rzeczpospolitej” i Polskiego Radia.
Szczególnie dużo emocji wywołało znalezienie listu, który peerelowski dygnitarz napisał do Lecha Wałęsy w maju 1993 r. Z korespondencji wynika, że Kiszczak w zawoalowany sposób sugeruje ówczesnemu prezydentowi Lechowi Wałęsie swoją wiedzę na temat agenturalnej przeszłości lidera „Solidarności”. Wskazuje również na „lojalność” wobec Wałęsy. Generał wyraża także przekonanie, że agentura powinna być chroniona, niezależnie od przemian politycznych i ustrojowych zachodzących w Polsce. Wyraża także zaniepokojenie pojawieniem się tzw. list Macierewicza (dwie listy przygotowane w MSW w związku z realizacją uchwały lustracyjnej Sejmu z 1992 r.).
Powodem napisania listu do Wałęsy było „zdumienie” Kiszczaka dotyczące dwóch wystąpień prezydenckiego ministra Lecha Falandysza. W telewizyjnej audycji „Sto pytań do…” Falandysz miał twierdzić, że Kiszczak oczyścił akta komunistycznej bezpieki chroniąc postkomunistyczny establishment, a pozostawiając dokumenty dotyczące byłych opozycjonistów.
Z kolei w „Życiu Warszawy” Falandysz wyrażał opinie, że teczki to jest „Wunderwaffe, którą Kiszczak zostawił w spadku Macierewiczowi wiedząc, że ten wykorzysta papierzyska dla zniszczenia swoich poprzedników”. Z tymi zarzutami generał polemizuje w liście do Wałęsy.
Choć Hoover Institution nie udziela informacji dotyczących daty pozyskania materiałów archiwalnych ani kwoty, jaka została za nie zapłacona, to według ustaleń dziennikarzy „Rzeczpospolitej”, część zbiorów mogła trafić do USA jeszcze w latach 90., a reszta archiwów miała zostać przekazana po śmieci generała, czyli po 5 listopada 2015 r.