Europoseł dziwi się, że posłowie, po tym jak już pomodlili się za zmarłych, natychmiast udali się do restauracji. Jego zdaniem, parlamentarzyści, posiadający paszporty dyplomatyczne, powinni w tym czasie na miejscu katastrofy i wypełniać swoje obowiązki.
Marek Migalski tłumaczy, że nie potępia posłów PiS za to że jedli obiad ale, że "robili to ZAMIAST tego, by być na miejscu katastrofy". "Oni byli tam w pracy, a nie na wczasach i powinni byli, w tej tragicznej sytuacji, nadal pracować dla Rzeczpospolitej, a nie pozwalać sobie na oddawaniu się rozpaczy" - pisze europoseł.
Temat smoleńskiego obiadu rozwija na swoim blogu Jan Filip Libicki, który twierdzi, że rozmawiał z uczestników wyprawy do Smoleńska. "Miejscem owej nieszczęsnej, sławnej już biesiady była najprawdopodobniej smoleńska restauracja Szafran. Obiad składał się z 3 dań, a na deser podano coś, co w swym składzie posiadało truskawkową galaretkę. Między stołami licznie uwijali się kelnerzy, a panującą atmosferę rozmówca mój określił - jeśli go dobrze rozumiem - jako smętną, ale nie dramatyczną" - ujawnia senator PO.
Libicki twierdzi, że większość polityków PiS traktowała wówczas wyjazd do Katynia, jako "okazję do zapunktowania u prezesa". "Trudno się więc dziwić, że smoleński dramat nie rozpalił ich do czerwoności. Że mogli spokojnie zjeść obiad, o czym z reguły nie myślą Ci, którzy niespodziewanie dowiadują się, że kilka godzin temu stracili przyjaciół" - podsumowuje senator.