Fani Voo Voo przyjmują ich każdy występ w ciemno. Przemyślenia Wojciecha Waglewskiego wolne od złości potrafią ukoić, a czasem - jak w przypadku "Się poruszam" poderwać nielicznych odważnych do tańca. Co prawda Waglewski deklaruje, że nie kupuje gazet ani sobie, ani żonie, by nikt się nie dowiedział, po której jest stronie, trochę kokietuje słuchaczy, którzy nie słuchają Voo Voo w streamingu, tylko udali się po fizyczny nośnik, ale co tam. Jego prawo.
Połączenie automatu perkusyjnego z żywym graniem Michała Bryndala nie zawsze brzmiało w operze idealnie, czasem też można się było mocno zastanawiać, dlaczego Wojciech Waglewski ze swojej gitary wydobywał właśnie takie, a nie inne nuty w partiach improwizowanych, ale to także jego autorskie wizje. Świetnie nagłośnione saksofony Mateusza Pospieszalskiego czyniły prawdziwą radość, czasem także ze swoimi instrumentami przebijał się Piotr Chołody. Na scenie pojawiła się także robiąca karierę w świecie jazzu Monika Borzym - tym razem przede wszystkim w chórkach. Wojciech Waglewski zdradził, że poniekąd ze względu na obecność w zespole właśnie Michała Bryndala.
Smaku koncertowi przydała rewelacyjna praca oświetleniowca. Właściwie, sterowanie laserowymi głowicami, nie powinno być czymś niezwykłym, ale w wielkiej przestrzeni opery przy Odeskiej, skorelowane z dźwiękami płynącymi ze sceny, wolne od monotonii, to światło zdecydowanie ożywiało koncert.