"Wiadomo" przecież powszechnie, że kobieta jest gorszym kierowcą niż mężczyzną, gorszym przełożonym, gorszym pracownikiem. Ba, Polskie Radio uznało nawet, że kobiety są mniej wiarygodne jako dziennikarki i chciało odsunąć je od czytania serwisów informacyjnych. "Wiadomo" to powszechnie, że żywiołem kobiet jest pranie i sprzątanie, posiadanie dzieci. Te stereotypy sprawiają, że kobiety są znacznie gorzej wybieralne w wyborach powszechnych niż mężczyźni. Mówi o tym prof. Radosław Markowski, który od lat prowadzi badania nad elektoratem. Według niego wprowadzenie parytetów spowoduje, że jeszcze mniej kobiet wejdzie do sejmu , bo głosy się rozproszą.
Jednak największą szkodą, jaką niosą parytety jest promowanie fałszywych stereotypów na temat kobiet: że bez pomocy ustawy nie są w stanie same niczego osiągnąć, że muszą im być dane specjalne prawa, by mogły osiągnąć wyborczy sukces. Że są gorsze niż mężczyźni w prowadzeniu kampanii wyborczej i wewnątrzpartyjnej walce o dostanie się na listę.
Działaczki promujące partety skazują kobietę też na bycie członkiem pewnej klasy społecznej, której nie interesuje "głupie męskie Euro 2012" (cytuję z pamięci jedną z czołowych polityczek walczących o parytety), bo potrzebne są przedszkola i inne "kobiece" sprawy. Taka walka o parytety to wpychanie kobiet w przedszkolny stereotyp. Przedszkola, edukacja, dzieci to problem i dla mężczyzn i dla kobiet. A niechęć do Euro nie powinna być sztandarem wyzwolenia jednej z płci. Piszę to jako zagorzały kibic piłkarski, marzący o tym, by na Stadionie Narodowym został rozegrany kiedyś finał Ligi Mistrzów. Kibic. I zarazem kobieta, która uważa, że parytet to policzek dla własnych osiągnięć .