Taniec, jaki prezentowany jest przez kandydatów finalistów wyborów, wokół sympatyków Szymona Hołowni i Krzysztofa Bosaka, mimo wszystko wydaje się być zaprzeczeniem reguł zdrowego rozsądku. A jednak trwa w najlepsze. Mam wrażenie, że politycy traktują ludzi, jakby ich pamięć sięgała, co najwyżej, daty ważności jakiegoś jogurtu.
Umizgi do sympatyków Bosaka wydają się w przypadku Trzaskowskiego zaprzeczeniem całej jego kariery politycznej
Najpierw Rafał Trzaskowski. On ma większą potrzebę pozyskania nowych sympatyków, również wydaje się, że ma więcej rezerw wśród potencjalnych wyborców. Ale jednak do wyborców Konfederacji, sympatyków Krzysztofa Bosaka, ma najdalej. Jak daleko, pokazuje już znany chyba wszystkim internetowy żart, gdzie widzimy Trzaskowskiego mówiącego „Chwała wielkiej Polsce”, czyli okrzyk organizacyjny środowisk narodowych. Umizgi akurat do sympatyków Krzysztofa Bosaka wydają się w przypadku Trzaskowskiego zaprzeczeniem całej jego kariery politycznej.
Z kolei pozyskiwanie sympatyków Szymona Hołowni, poza samym Hołownią, choć na pierwszy rzut oka wydaje się łatwiejsze, też jest w gruncie rzeczy karkołomne. Bo wszak są to ludzie, którzy uwierzyli (podobno) wezwaniu prezentera telewizyjnego, że dość już podziału w Polsce na obozy PO i PiS. To mają oni na koniec zapisać się jednak w szeregi zwolenników kandydata Platformy?
A teraz przypadek Andrzeja Dudy. Cóż, może to być niewygodne, ale trzeba przypomnieć, że dla polityków PiS sama Konfederacja była projektem politycznym naznaczonym rosyjskimi wpływami („ruskie onuce”). Z kolei Hołownia miał być przecież kandydatem wspieranym po cichu przez Donalda Tuska, TVN i rodzinę Kulczyków. Jak więc można zabiegać o takie poparcie? Gdyby ktoś nie wyczuł kpin, to chciałbym otwartym tekstem napisać, że tak, sprowadzam rzeczy do absurdu.
A robię to dlatego, że po pierwsze wyborcy nie są żadnym workiem ziemniaków. Nie za bardzo wierzę, że wezwania trzeciego czy
czwartego kandydata na prezydenta będą skuteczne. Uważam, że ludzie będą kierować się własnymi wyborami i wcale nie zdziwiłbym się, gdyby było akurat na odwrót, niż dziś jest to prognozowane. O tym, który z kandydatów przejmie głosy tych, którzy już odpadli z wyścigu, zadecydują raczej emocje wywołane w ostatnich dnia kampanii.
I tu dochodzimy do drugiego, zasadniczego zagadnienia, bezpośredniej debaty Rafała Trzaskowskiego i Andrzeja Dudy. Jest wielką ułomnością naszych wyborów, w ogóle polskiej demokracji, że debata prezydencka nie została na trwale wpisana w kalendarz wyborczy. Czy to przez regulacje prawne, jak ma to miejsce w Stanach Zjednoczonych, czy też jest uświęconą tradycją, jak w większości państw demokratycznych. Nie tylko dla samego starcia wyborczego, ale w ogóle dla zrozumienia na kogo głosujemy, zrozumienia istoty sporu, powinniśmy zobaczyć obu kandydatów w bezpośredniej rozmowie. Bo akurat ta właśnie debata może rozstrzygnąć o losie wyborów, o tym, kto będzie prezydentem.
Dla nas, wyborców, naprawdę ważna jest rozmowa między politykami, z których jeden będzie nowym prezydentem
Nie doszła do skutku pierwsza z zapowiedzianych debat, prezydent Duda nie chciał rozmawiać z mediami, które w jego przekonaniu wspierają Trzaskowskiego. Teraz jest przed nami zapowiedź drugiej debaty, tym razem w telewizji publicznej, która wspiera prezydenta. Oczywiście, to nie jest komfortowa sytuacja dla kandydata PO, tak, szanse mogą nie być równe.
Ale namawiałbym jednak Rafała Trzaskowskiego, aby skorzystał z tego zaproszenia - jeśli poradzi sobie w takiej sytuacji, poradzi sobie w każdej innej. Zaś dla nas, wyborców naprawdę ważna jest rozmowa między politykami, z których jeden będzie nowym prezydentem.
