Do tragedii doszło w październiku 2017 roku. Krzysztof D. mieszkał z żoną w Oleśnicy. On był tam policjantem. Zabił bo podejrzewał żonę o to, że go zdradziła. Zaraz potem sam próbował popełnić samobójstwo. Chciał rzucić się pod pociąg. Ciężko ranny trafił do szpitala, ale przeżył i stanął przed sądem.
W śledztwie przekonywał, że niczego nie pamięta z krytycznego dnia. Pamięta tylko, jak położył się spać, a potem obudził się w szpitalu i słyszał od lekarza, że jego żona nie żyje.
Wydawało mu się – wyjaśniał – że gdzieś jedzie, ale nie był w stanie powiedzieć, czy to sen czy tak było. Mówił, że ma koszmary. Leży na torach, zbliżają się światła pociągu, a on nie może się ruszyć. W prokuraturze opowiadał też o małżeńskich problemach. O tym, że chcieli wziąć rozwód, że kłócili się, bo on jej zarzucał, że nie chce nigdzie legalnie pracować i podejrzewał ją o romans.
Z relacji siostry ofiary wynikało, że zaraz po zbrodni zadzwonił do swojej szwagierki i powiedział, że zamordował żonę. Jej bliscy opowiadali prokuraturze, że mężczyzna znęcał się fizycznie nad swoją żoną. W śledztwie eksperci stwierdzili u niego ograniczoną zdolność rozumienia tego co robi i kierowania własnych zachowaniem.
W takiej sytuacji sąd mógł, a nie musiał potraktować go łagodniej. Sąd Okręgowy nie widział takiej możliwości i skazał na 25 lat więzienia. Nie działał pod wpływem emocji. Wszystko było przemyślane i zaplanowane.
Sąd Apelacyjny ocenił całą historię inaczej. Doszedł do wniosku, że 25 lat to zbyt surowy wyrok i obniżył karę do 15 lat. Mężczyzna może starać się o przedterminowe zwolnienie po odsiedzeniu połowy kary.
ZOBACZ TEŻ:
Raper zamordował człowieka na ulicy. Tłumaczył że słyszał głos diabła
We Wrocławiu wybuchła panika. Ludzie wykupili wodę
