Bateria naładowała się z czasem
W pierwszych minutach Piotr Zieliński efektownie minął dwóch zawodników, a następnie niedokładnie dograł do Mateusza Klicha. Świetnym przerzutem Tomasza Kędziorę obsłużył Grzegorz Krychowiak, to obrońca Dynama Kijów nawet nie starał się przyjąć piłki i prowadzić akcję, tylko rozpaczliwie główkował w stronę pola karnego. W poczynaniach Biało-Czerwonych wiele rzeczy funkcjonowało tak, jakby bateria była naładowana tylko na 80 - 90 procent, ale zaangażowanie fizyczne - zwłaszcza po takim meczu w Skopje - przekraczało normy. Choć z początku wydawało się, że Izraelczycy przyjechali na PGE Narodowy, aby murować bramkę. Szybko okazało się, że jednak tego nie potrafią. Później bateria pt. Reprezentacja Polski wykazywała STO procent. A udowodniły to zmiany Arkadiusza Milika i Damiana Kądziora.
Kontrola jakości
Ponownie na lewej stronie męczył się Bartosz Bereszyński. Lewego skrzydła nie potrafi tak rozwinąć, jak prawego. Tomasza Kędziorę uratowała mała chirurgiczna precyzja i świetne wyjście do prostopadłej piłki od Roberta Lewandowskiego. Poza nią - bał się wejść w pojedynek. Nic nie jest przesądzone, ale do Macieja Rybusa selekcjoner Jerzy Brzęczek może się prędko nie przekonać. Wystawianie "Beresia" na lewej stronie z konieczności, a łatanie prawą Kędziorą, to jednak wciąż coś na zasadzie "podwójnego osłabiania". Kędziora technicznie nie pasował do - grającego na prawym skrzydle - Piotra Zielińskiego. W końcu asysta "Ziela". Wszedł dobrze w mecz, piłka przy nodze nie przeszkadzała mu jeszcze bardziej niż zwykle. Nie był przyklejony do prawej strony, ale w ogóle jej nie zaniedbywał. Nie podjął w zasadzie żadnej złej decyzji.
Znów na zero
Ostatni w tym sezonie dwumecz to największa wygrana duet Kamil Glik - Jan Bednarek. Obaj popełniali w obu spotkaniach kosmetyczne błędy. W Skopje dosyć szybko dostali po żółtej kartce, a i tak potrafili zachować zimną krew. W meczu z Izraelem mieli w zasadzie jednego rywala, właśnie Kayala, bo Zahavi za punkt honoru wziął sobie strzelenie gola przewrotką. Po jednym dobrym meczu można zmienić optykę i cieszyć się, że Polacy po czterech spotkaniach mają komplet punktów i same "zerka" po stronie strat. Tylko jakiś totalny kataklizm odbierze nam awans na przyszłoroczne mistrzostwa Europy.
