Po pierwszym spotkaniu z pacjentami pobierała zaliczki. A kiedy osoby niezadowolone z usługi żądały jej zwrotu, okazywało się, że z kobietą nie można się skontaktować.
Poznaniak Edmund P. na ogłoszenie z ofertą leczenia pijawkami trafił w kwietniu tego roku. Zdecydował się na terapię. Ma bowiem kłopoty z nogami. Groziła mu nawet amputacja.
- Zadzwoniłem do Centrum Hirudoterapii i Larwoterapii w Poznaniu i umówiłem się na wizytę. Liczyłem, że terapia pomoże mi zwalczyć ból. Terapeutka przyszła do mnie do domu, posmarowała nogę maścią i zabandażowała - opowiada mieszkaniec ulicy Kasprzaka.
- Pobrała też tysiąc złotych zaliczki. Potem umówiliśmy się na kolejne spotkanie, podczas którego stawiała już pijawki. Następnego dnia po zabiegu, gdy zdjąłem bandaż, nie mogłem opanować krwawienia. Czekałem na kolejne umówione spotkanie, do którego miało dojść 2 maja. Ale do pani Marii nie można było się dodzwonić, odzywała się poczta głosowa - dodaje poznaniak.
Edmund P. miał mieć jeden zabieg w tygodniu. Przez kolejne kilkanaście dni dzwonił do centrum hirudoterapii i dopytywał, co z jego leczeniem. W końcu udało mu się skontaktować z Marią P. Ta stwierdziła, że, skoro nie jest zadowolony z terapii, to nie ma ona dalszego sensu. I obiecała zwrócić zaliczkę.
- Kazała mi wysłać e-maila z numerem konta. Tak też zrobiłem. Ale potem kontakt się urwał - mówi pacjent. - Nawet gdy ktoś w końcu odebrał, twierdził, że pani Marii nie ma i nie wiadomo, kiedy wróci. A był to na pewno jej głos.
Edmund P. postanowił więc zawiadomić prokuraturę.
- Zawiadomienie wpłynęło do nas w poniedziałek - potwierdza Magdalena Mazur-Prus, rzecznik Prokuratury Okręgowej w Poznaniu. - Trwa postępowanie sprawdzające, po którym zapadnie decyzja, czy zostanie wszczęte postępowanie przeciwko osobie zajmującej się stawianiem pijawek.
Dzwoniliśmy do Marii P. W słuchawce usłyszeliśmy, że... wyjechała za granicę.