- Szczególnie dotkliwy dla branży musiał być lockdown na ich usługi na przełomie roku. Styczeń był zazwyczaj miesiącem największego obłożenia klubów i przypływu klientów zmobilizowanych postanowieniami noworocznymi. W lutym następował zwykle spadek zadłużenia- tłumaczy Adam Łącki, prezes Krajowego Rejestru Długów Biura Informacji Gospodarczej SA. - Co ważne, z naszych danych wynika, że na zamknięciu sektora w ogromnym stopniu tracą pojedynczy trenerzy i instruktorzy fitness, którzy bardzo często mają nieregularny system pracy, są samozatrudnieni lub pracują w oparciu o umowy o dzieło- dodaje.
Potwierdzają to liczby Krajowego Rejestru Długów Biura Informacji Gospodarczej. Zadłużenie obiektów służących poprawie kondycji fizycznej oraz prowadzących kursy, zajęcia sportowe czy rekreacyjne na początku stycznia br. sięgało już ponad 14,1 mln zł. W zeszłym roku zobowiązania te wzrosły o ponad 2,7 mln zł. 77 proc. zadłużonych firm stanowią jednoosobowe działalności gospodarcze. Jak wynika z danych KRD, średnie zobowiązanie siłowni wynosi obecnie ponad 30 tys. zł. W czasie pandemii wzrosło ono o ponad 6 tys. zł.
Największe należności branża fitness musi zwrócić bankom (4,6 mln zł), drugie miejsce zajmują firmy zarządzające wierzytelnościami (3 mln zł), a trzecie instytucje z obszaru nieruchomości (1,5 mln zł). Rekordzistą wśród zadłużonych w sektorze fitness jest warszawska spółka z o.o., która do spłacenia ma prawie 1 mln zł (971,2 tys. zł).
- Chociaż branża straciła początek sezonu, to można mieć nadzieję, że podobny efekt jak w styczniu będzie widoczny po uruchomieniu klubów. Stęsknieni za sportem użytkownicy mogą pomóc stanąć sektorowi na nogi. Stąd też duża determinacja branży do ponownego otwarcia obiektów – dodaje Adam Łącki.
