Proces rozpoczął się przed Sądem Rejonowym w Opolu. Mężczyzna nie chciał składać wyjaśnień, więc sędzia odczytała to, co powiedział w postępowaniu przygotowawczym.
- Według mnie trzymałem psa w dobrych warunkach. Miał karmę, wodę, chodziłem z nim do weterynarza. Nie utrzymywałem z nim kontaktów seksualnych - przekonywał wówczas śledczych Jarosław G. - Prawdziwe jest tylko to zdarzenie sprzed Biedronki, ale nie podduszałem psa, ani nim nie rzuciłem. Kopnąłem go dwa, może trzy razy, bo spieszyłem się wtedy do pracy, a on mnie nie słuchał. Żałuję tego, co się stało.
Prokuratura zarzuciła mężczyźnie, że znęcał się nad zwierzęciem ze szczególnym okrucieństwem. Miało ono polegać na biciu, kopaniu, złośliwym straszeniu, a także na obcowaniu płciowym.
- Pies miał rany na mordzie, bo gryzł się z innymi psami. Nie widziałem krwawienia z odbytu. Ja mu w odbyt nie zaglądałem - mówił śledczym. Na dzisiejszej (25.11) rozprawie tłumaczył: - Widziałem, że z tym odbytem coś się dzieje, ale nie miałem pieniędzy, żeby pójść do weterynarza. Czekałem, aż dostanę wypłatę.
Świadkiem gwałtu na psie miała być znajoma Jarosława G. - To nie prawda! Ona tak zeznała, bo chciała się na mnie zemścić za to, że napisałem jej, że nie będzie miała dzieci - przekonywał sąd.
Jarosław G. musiał również wytłumaczyć się z kierowania gróźb karalnych pod adresem 22-letniej kobiety, która opowiedziała policji o tym, czego była świadkiem pod dyskontem. To determinacja pani Romy najprawdopodobniej uratowała kilkunastoletniego amstaffa. Okaleczone zwierzę z ranami odbytu zostało odebrane właścicielowi w lipcu. Dzień później kobieta otrzymała groźby.
- Oskarżony napisał mi, że jeśli pies zostanie uśpiony, to mnie spotka to samo. Ostrzegł też, że on i jego znajomi wiedzą, którymi ulicami chodzę - mówiła w sądzie 22-latka.
Jarosław G. przebywa w tymczasowym areszcie. Wcześniej był karany za znęcanie się nad matką. Grozi mu do 5 lat więzienia.
