- Z powodu biedy, ale też dla wszystkich mniejszości: narodowych, rasowych, seksualnych... - wyliczał na jedynej jak na razie konferencji prasowej Ryszard Kalisz. Podkreślał, że zamierza walczyć o prawa kobiet do pełnego udziału w życiu politycznym i gospodarczym, m.in. opowiadając się za ich kwotową partycypacją w zarządach spółek kapitałowych. - Wspieramy wszystkich, którzy chcą żyć normalnie, zgodnie ze swoim umysłem, świadomością i ciałem, i robić to, co uznają za słuszne i co nie szkodzi innym obywatelom - wyjaśniał.
Drugim problemem, na który zwrócił uwagę Kalisz, jest nadmierny rozrost aparatu w obecnie istniejących partiach, o czym mówił zresztą już od dłuższego czasu. - Dlaczego w Sejmie nie ma ludzi merytorycznie przygotowanych? - pytał obecnie bezpartyjny poseł. - Bo aparat ustawia siebie na dwóch pierwszych miejscach, a osoby merytoryczne na miejscach, gdzie nie mogą nikomu zagrozić - tłumaczył, zapewniając, że Europa Plus ma być rozwiązaniem nowego typu.
Ale Europie Plus jakoś ciężko zacząć, właściwie to nawet zaczęła, ale niezbyt szczęśliwie. W Elblągu poniosła totalną porażkę, bo choć Aleksander Kwaśniewski wspierał kandydatkę Ruchu Palikota Elbląg Plus Ewę Białkowską, ta nie uzyskała nawet pięcioprocentowego poparcia, za to kandydat Sojuszu Janusz Nowak wyszedł ponad 10 procent.
Trudno się zatem dziwić, że SLD triumfuje, a Europa Plus bije się w piersi i obiecuje poprawę. Ryszard Kalisz w sprawie Elbląga głosu nie zabrał, ale minę ma pewnie nietęgą. - Myślę, że odejście Ryśka z Sojuszu było błędem, on źle ocenił sytuację - wzrusza ramionami Krzysztof Janik, były już szef MSWiA. - Mam wrażenie, że zbytnio uwierzył w swoją gwiazdę i swoje możliwości - dodaje Janik.
I to, niestety, nie jest odosobniona opinia. - Kalisz utracił siłę, która za nim stała - zauważa Wiesław Gałązka, konsultant i doradza polityczny. A prof. Kazimierz Kik, politolog, dodaje, że Ryszard Kalisz, sympatyczny, inteligent jaśniał na tle mizerii Sojuszu, który mocno go jednak wspierał i promował. W Europie Plus nikt nie gra na Kalisza, a Kwaśniewski czy Palikot to równie wyraziste postaci co on. - Kalisza tak naprawdę oświetlał Sojusz, choć niewiele do niego wnosił. Ale też nie za bardzo do niego pasował - zauważa prof. Kazimierz Kik.
Doraźne spotkania z politykami Europy Plus niewiele pomagają, nie promują niedawnej gwiazdy polskiego parlamentu, a wyborcy powoli zaczynają wyczuwać bezsilność byłego już przewodniczącego sejmowej Komisji Sprawiedliwości - mówią eksperci.
O pośle Kaliszu siłą rzeczy zrobiło się jakby ciszej, a jeszcze niedawno trudno było za nim nadążyć. Wszędzie go pełno: w telewizji, na bankietach, w Sejmie i na portalach plotkarskich. Polityk był stałym gościem Bogdana Rymanowskiego w "Kawie na ławę", w którym teraz już się nie pojawia. Nawet Kuba Wojewódzki zaprosił go swego czasu do swojego programu i pewnie nie żałował. Bo kiedy zapytał posła, czy zażywa viagrę, usłyszał, co chciał. - Każdy mężczyzna, który mówi, że nie bierze, kłamie - odpalił Kalisz. - Ja jestem konsekwentny w tym, co mówię. Każdy facet powyżej 45. roku życia, jak mówi, że nie bierze: kłamie! - dodał.
"Kalisz rządzi" - uznał już następnego dnia serwis Plotek.pl, a dziennikarz portalu natychmiast postawił diagnozę: "Ryszarda Kalisza kochamy właśnie za jego spontaniczność i dobre wyczucie show-biznesu. Polityk doskonale odnajduje się w świecie rozrywki".
Ma temperament, inteligencję i wrodzony talent do robienia wokół siebie szumu. - To wzorowy polityk, uroczy człowiek o wielu zaletach i jednej, jedynej wadzie: lekko nadmiernie rozbudowanym ego - opowiadał mi kiedyś Krzysztof Janik, wieloletni znajomy posła Kalisza. Bo, jak mówią nawet wielbiciele posła, Ryszard Kalisz "wszystko wie, wszystko widział, wszędzie był i wszystko rozstrzygnął". Ale też od lat należy do warszawskiej elity.
Kalisz nie miał chyba innego wyjścia, jak zostać adwokatem, pochodzi bowiem z szacownej, prawniczej rodziny. "Urodziłem się 26 lutego 1957 r. w szpitalu przy ulicy Karowej w Warszawie. Jadący Wisłostradą mogą bez problemu zauważyć ten szpital - dzisiaj nosi on imię księżnej Anny Mazowieckiej. Moja mama ma na imię Izabella. Przed przejściem na emeryturę pracowała w Wojskowym Instytucie Higieny i Epidemiologii, zaś mój ojciec, ceniony prawnik i adwokat, już niestety nie żyje. Dzięki ojcu z prawem miałem do czynienia właściwie od zawsze" - pisze na swojej stronie internetowej poseł Kalisz. Mnie w jednym z wywiadów powiedział: "Mam osobowość adwokata. Lubię ludzi, zawsze próbuję dostrzec w nich coś dobrego. Nie oceniam ludzi na podstawie tego, jaki zawód wykonują, jakie mają poglądy polityczne, tylko po tym, jacy są. Mam szacunek dla każdego".
Po skończeniu prawa na Uniwersytecie Warszawskim i zrobieniu aplikacji Kalisz praktykował jako adwokat. "1 marca 1987 r. zostałem członkiem zespołu adwokackiego nr 20 w Warszawie, gdzie wykonywałem zawód adwokata. Tego samego roku zostałem powołany na stanowisko przewodniczącego Komisji Młodych Naczelnej Rady Adwokackiej. Od 1990 r. rozpoczęła działalność spółka adwokacka »Czerski Kalisz Krzaczek« na ulicy Litewskiej, której Partnerem byłem do 1 grudnia 1997 r." - pisze o sobie.
Ale ciągnęło go do polityki. Zaczynał jako przedstawiciel prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego w Komisji Konstytucyjnej Zgromadzenia Narodowego, potem był sekretarzem stanu w Kancelarii Prezydenta RP, p.o. szefem Kancelarii, a w roku 2000 kierował kampanią wyborczą w walce o reelekcję Aleksandra Kwaśniewskiego. Nigdy nie ukrywał, że ceni sobie znajomość z prezydentem. "Z panem prezydentem Aleksandrem Kwaśniewskim jesteśmy bardzo zaprzyjaźnieni, co nie znaczy, że nie potrafimy się ze sobą sprzeczać. Nie zawsze mamy te same poglądy, nie zawsze mamy też tę samą koncepcję funkcjonowania. Wszystko polega na tym, aby oddzielić przyjaźń od bieżącej działalności politycznej. To jak z małżeństwem, które uprawia ten sam zawód. Ważne jest wtedy to, aby emocji ze sfery zawodowej nie przynosić do domu. I na odwrót" - mówił mi kiedyś. Ale jego partyjni koledzy nie mają wątpliwości, że to właśnie Aleksander Kwaśniewski stworzył Kalisza jako polityka.
Zresztą z Kwaśniewskim wiodło mu się lepiej niż bez niego. Nie został po wyborach w 2007 r. wicemarszałkiem Sejmu, bo w partyjnym głosowaniu pokonał go Jerzy Szmajdziński, Sojusz nie wystawił go także w wyborach prezydenckich, na co po cichu liczył. A Kalisz to człowiek z ambicjami. W Sojuszu czuł się ze swoją wiedzą, doświadczeniem prawniczym najnormalniej w świecie niewykorzystany.
Na swój sposób rekompensował to sobie właśnie medialną aktywnością. Wydał też ostatnio dwie książki, "Ryszard i kobiety" okazała się zresztą bestselerem. Ale też wyborcy z zapartym tchem śledzili miłosne perypetie posła Kalisza. W każdym razie szybko został ulubieńcem paparazzi. "To oni za mną jeżdżą. Znam ich samochody. Siedzą w krzakach pod moimi domem i straszą sąsiadów. Ja się nigdy z żadnym tabloidem nie umówiłem na ustawkę. Dzwonią, proszą, ale ja mówię: Panowie, nie ze mną te numery!" - opowiadał. Dzisiaj tych zdjęć jest jakby mniej, a obserwatorzy sceny politycznej zastanawiają się, jaka przyszłość przed posłem Kaliszem. - Ma zawód w ręce. Poseł Kalisz już trochę się przejadł. Krótki odpoczynek od polityki, wyszedłby mu na dobre - ocenia Wiesław Gałązka. Prof. Kazimierz Kik nie daje Europie Plus żadnych szans, ale do wyborów parlamentarnych zostały dwa lata i tak naprawdę wszystko się może zdarzyć. - Teoretycznie z PO może odejść grupa związana z posłem Gowinem, Platforma będzie musiała wtedy skręcić w lewo, szukać sojuszników. Kto wie, może tam znajdzie się miejsce dla Ryszarda Kalisza - wzrusza ramionami prof. Kik.
Może. Z drugiej strony, jakkolwiek by było, poseł Kalisz poradzi sobie w życiu. Mnie zawsze powtarzał, że ma twardy fach w ręku i w każdej chwili może wrócić do zawodu. Chociaż, jak wszyscy wiemy, polityka wciąga....