- Po raz pierwszy dziwnie wyglądającą sarnę zauważyłam 1 listopada. Miała nienaturalnie wygiętą szyję, tak jakby ktoś skręcił jej kark - mówi z przejęciem pani Katarzyna, mieszkanka posesji, przy której pojawiło się chore zwierzę. Pani Katarzyna natychmiast wezwała patrol straży miejskiej. - Strażnicy zjawili się po kilku godzinach, ale stwierdzili, że zajmowanie się chorymi zwierzętami nie należy do ich obowiązków i wezwali leśniczego - dodaje.
PRZECZYTAJ TAKŻE:
Chodzież: Strażacy uratowali sarnę na lodzie
Poznań: Sarna wbiegła pod autobus. Zbita przednia szyba
Gołuchów: Sarna zderzyła się z autem, nie przeżyła
Leśniczy z Zakładu Lasów Poznańskich rzeczywiście pojawił się na miejscu i potwierdził, że zwierzę jest chore. Zawiadomiono więc weterynarza.
- Pojawił się następnego dnia, kiedy było już ciemno. Poświecił latarką i uznał, że skoro sarna chodzi, to trzeba poczekać z interwencją, bo być może jej stan się poprawi - opowiada pan Krzysztof, sąsiad pani Katarzyny.
Mieszkańcy domów jednorodzinnych na Piątkowie byli pewni, że po ich interwencji sprawa jest załatwiona i że od tej pory zwierzę będzie obserwować leśniczy i weterynarz. Okazało się, że nic z tego.
- W ubiegły piątek sarna nie miała już nawet siły wstać, ponownie zaalarmowaliśmy więc straż miejską. O 18.30 przyjechał weterynarz i uśpił zwierzę - mówi pan Krzysztof. - Co czuję? Chyba ulgę, że skończyły się jej męczarnie - dodaje.
Poznaniacy interweniujący w sprawie sarny są zbulwersowani, że dopuszczono do takiej sytuacji. Tymczasem żadna z zaalarmowanych służb nie ma sobie nic do zarzucenia.
- Kiedy mieszkańcy informują straż o dzikich zwierzętach błąkających się na terenie miasta, jesteśmy tylko pośrednikiem. Funkcjonariusze sprawdzają sygnał i przekazują informację odpowiednim służbom, w tym przypadku leśniczemu z Zakładu Lasów Poznańskich - podkreśla Przemysław Piwecki, rzecznik Straży Miejskiej w Poznaniu.
Właśnie Zakład Lasów Poznańskich jest odpowiedzialny za dzikie zwierzęta potrzebujące pomocy na terenie Poznania.
- Leśniczy postąpił zgodnie z procedurami - tłumaczy Jarosław Nowak, zastępca dyrektora ZLP. Do chorego zwierzęcia należy wezwać weterynarza, który ocenia jego stan. Najczęściej interweniujemy, kiedy zwierzę zostało potrącone przez samochód i nie ma już szans na przeżycie. Wtedy podejmujemy decyzję o jego uśpieniu. W tym jednak przypadku szansa, że sarna wyzdrowieje, była duża - dodaje.
Podobnie na sprawę patrzy weterynarz, który oglądał zwierzę. - Kiedy zobaczyłem sarnę 2 listopada, to poruszała się o własnych siłach. Uznałem, że jest szansa, iż będzie zdrowa. Do moich obowiązków nie należy już późniejsze monitorowanie stanu zdrowia zwierzyny - tłumaczy Jarosław Paryzek. Także leśniczy nie był w stanie wystarczająco często obserwować chorej sarny. Jak mówi, kilkakrotnie pojawiał się w okolicach lasku Żurawińskiego i za każdym razem stwierdzał, że zwierzę porusza się o własnych siłach.
Mimo tych działań sarna męczyła się ponad 3 tygodnie, aby ostatecznie zostać uśpiona dopiero w ubiegły piątek. Dlaczego? - W Poznaniu nie ma lecznicy dla dzikich zwierząt. Jeżeli zwierzę ma szansę na przeżycie, możemy tylko monitorować stan jego zdrowia w naturze, nie mamy jednak możliwości podjęcia próby jego leczenia - bezradnie rozkłada ręce Jarosław Nowak.
Po ponadtrzytygodniowej męce sarny wreszcie ją uśpiono