W latach pandemicznych turystyka w Bieszczadach miała się całkiem dobrze. Ludzie przyjeżdżali na dłuższe pobyty, bo nasze góry stanowiły alternatywę dla wyjazdów zagranicznych. W tym roku ten trend uległ całkowitej zmianie. Turyści wpadają w Bieszczady i nad zalew na 2, 3, 4 dni i wyjeżdżają.
– Pobyt tygodniowy to rzadkość – mówi Wiesław Matuszewski, który od wielu lat prowadzi pole campingowe „Cypel” w Polańczyku.
Sezon zaczął się dość późno, bo ludzie od czasu wybuchu wojny na Ukrainie ociągali się z podjęciem decyzji o wyjeździe w Bieszczady. Rezerwacje ruszyły dopiero w drugiej połowie lipca.
Zmieniło się też zachowanie turystów. Stali się mniej skłonni do szastania pieniędzmi. Byli bardziej powściągliwi w wydatkach, a niektórzy przesunęli oszczędność do granic możliwości. Byli np. tacy, którzy przywozili pranie z domu i prali je w wynajmowanej kwaterze. Zdarzali się też goście, którzy przyjeżdżali w Bieszczady z workiem ziemniaków i słoikami.
– Wyraźnie widać, że wczasowicz jest uboższy – podkreśla Wiesław Matuszewski. – Ale nie ma się czemu dziwić. Wszędzie straszą, że zima będzie jeszcze gorsza, to ludzie zamiast na wyjazdy przeznaczają pieniądze na opał w ziemie. U mnie na polu campingowym ani jednego dnia nie było obłożenia 100%, podczas gdy w tamtym roku musieliśmy odsyłać turystów na inne pola.
Obawiam się jednak, że w przyszłym roku będzie gorzej, gdyż już nie będzie bonów turystycznych. Ale przeżyliśmy pandemię, przeżyjemy i to.
Gestorzy bazy turystycznej znad Jeziora Solińskiego oceniają, że w tym roku nastąpił spadek turystów o około 25-30 %.
Możliwe, że byłby on jeszcze większy, gdyby nie kolejka gondolowa, którą 1 lipca uruchomiły Polskie Koleje Linowe. Kolejka stała się jednak obosiecznym mieczem. Z jednej strony przyciągnęła turystów, a z drugiej spowodowała wzrost cen, co niekorzystnie nałożyło się na szukających oszczędności rodaków.
W Bieszczadzkim Parku Narodowym od początku sezonu do chwili obecnej zanotowano spadek turystów o około 25%. Maj był bardzo dobry, bo do parku w tym miesiącu weszło o około 1000 turystów więcej, niż w analogicznym okresie lat poprzednich, ale w czerwcu już zanotowano spadek. Obecnie statystyki przypominają te z 2019 roku, czyli wygląda na to, że sytuacja wraca sprzed czasów pandemii, podczas której nastąpił niezwykły skok liczby odwiedzających BdPN.
Bieszczady Wysokie nie powiedziały jednak w kwestii sezonu turystycznego ostatniego słowa, bo jeśli będzie ładna pogoda we wrześniu i październiku, to można liczyć na to, że wiele osób będzie chciało zobaczyć na własne oczy przepiękną, bieszczadzką jesień.
– Lipiec był słaby, ale w sierpniu ruszyło się, bo ludzie przekonali się, że medialna panika związana z wojną okazała się nieprawdziwa – podkreśla Stanisław Orłowski, przewodnik turystyczny. – W tej chwili jest dużo rezerwacji na wrzesień i październik. Ale najbardziej interesujący jest powód przyjazdów. Turyści przyjeżdżają do nas, bo na Podkarpaciu nie ma takiej suszy jak w Polsce. Cały kraj jest spalony słońcem, a u nas jest świeża roślinność, zielona trawa i płyną jeszcze potoki.
Coraz bardziej obniża się poziom wody w Jeziorze Solińskim [ZDJĘCIA]
