Był jedną z najbardziej rozpoznawalnych osób krakowskiego Kazimierza – szczególnie w jego nocnej wersji. Wczoraj nad ranem zmarł Mikołaj z Kazimierza.
Prawie nikt nie znał jego imienia i nazwiska (a istniały; w dowodzie widniało „Bogusław Szabliński:”). Sam tytułował się królem kloszardów. Wszyscy wołali do niego po prostu Mikołaj. Zresztą często w okolicach świąt Bożego Narodzenia chodził właśnie w stroju świętego biskupa Miry. Przez ponad 20 lat wciąż miał ten sam strój, wywodzący się z obrządku prawosławnego. Nie znosił popkulturowego Mikołaja, który stał się rozpoznawalny dzięki reklamom coca-coli.
Ale zachowania raczej miał nieświęte. Chyba wszyscy bywalcy knajp w okolicach pl. Nowego widywali go przy barze, z kieliszkiem wódki, często też za nią płacili. Umiał bywalców knajp do tego przekonać. Nic dziwnego zresztą – umiał rozmawiać z ludźmi. Sam żartował, że to dlatego, że ukończył psychologię.
Ci, którzy postawili mu wódkę, w zamian otrzymywali liczne anegdoty z przeszłości Mikołaja, wzbogacone słowami, „których dama nie zna, a dżentelmen nie rozumie”. Ale to był cały urok tej kazimierskiej postaci, która na przestrzeni lat stała się tak samo rozpoznawalna jak wróżka Dzidzianna.
Miał długą siwą brodę i włosy, zapuszczane na zimę z myślą o świętach. I wtedy objeżdżał całą Polskę. Tak było do wczoraj. Najbliższe święta spędzimy już bez słynnego Mikołaja z Kazimierza.
CZYTAJ TAKŻE: Co robi Mikołaj, gdy dzieci śpią
WIDEO: "Magnes. Kultura Gazura" (odc. 26)
Follow https://twitter.com/dziennipolski