Osoba uczestnicząca w dotychczasowych negocjacjach rządu z nauczycielskimi związkami zdradziła nam część kulis, jak przebiegają rozmowy.
- Właściwie nie ma żadnego pola negocjacji. Minister Zalewska praktycznie się nie odzywa. W imieniu strony rządowej wypowiada się pani wicepremier Beata Szydło - usłyszeliśmy. - Kiedy ze strony związkowej pojawiają się kolejne propozycje, odpowiedź pani premier jest zawsze taka sama: że rząd PiS już przecież podniósł pensje na-uczycieli oraz, że nie ma więcej pieniędzy na podwyżki. I taka informacja jest powtarzana cały czas - mówi nasz informator.
Zdaniem naszych rozmówców nie ma mowy, by rząd chciał spełnić jakiekolwiek żądania płacowe nauczycieli. Na propozycję pracodawców, by wykorzystać fundusz pracy na podwyżki, którą związki przyjęły z entuzjazmem (zgodnie z nowymi propozycjami związków chodziłoby o kwotę 2,2 mld zł), pada odpowiedź: nie. Strona rządowa argumentuje, że te 2,2 miliarda wystarczą na bieżący rok, a w przy-szłym roku przy obecnym systemie edukacji trzeba by było znaleźć dodatkowo 15 mld zł. Kiedy związkowcy mówią, żeby załatwić najpierw kwestię podwyżek, a potem zasiąść do rozmów o zmianie systemu edukacji, odpowiedź strony rządowej jest negatywna.
Być może nieprzypadkowo też ani Ministerstwo Edukacji Narodowej, ani nikt z rządu nie podjął rozmów o wyższych pensjach z nauczycielskimi związkami już w styczniu, kiedy wiadomo było, że nauczyciele grożą strajkiem. Zdaniem naszych rozmówców, którzy zdradzili nam część kulis negocjacji rządu ze związkowcami, politycy Prawa i Sprawiedliwości mogli celowo dążyć do starcia ze środowiskiem nauczycielskim, by wywołać podziały społeczne.
- Jest znana zasada socjotechniczna w polityce, zwłaszcza w kampanii wyborczej, że budowa napięcia społecznego pomaga osiągać polityczne cele - mówi nam jeden z polityków znający mechanizmy działania w obozie władzy.
Dowodem tego ma być na przykład słynna wypowiedź Jarosława Kaczyńskiego o dodatkach na krowy i świnie w momencie, gdy rząd odmawiał zwiększenia płacy nauczycieli. To dodatkowo oburzyło środowisko nauczycielskie. Zdaniem polityka Kaczyński nie mógł tego po prostu „chlapnąć”, ale zdawał sobie sprawę, że w ten sposób wywoła skrajne emocje.
Z wypowiedzi naszych informatorów wynika jednak, że PiS przeliczył się co do skali protestu. Władzę zaskoczyło to, że strajk jest tak masowy oraz że nie skończył się po jednym-dwóch dniach. PiS liczył, że uda się szybko zdusić strajk. Być może sądził tak po grudniowych protestach, kiedy na zwolnienia poszło zaledwie 3 tys. na ponad 700 tys. nauczycieli.
Dziś w MEN widać oznaki przerażenia sytuacją. Nasi roz-mówcy sądzą, że teraz rząd i PiS będą prawdopodobnie grać na wywołanie negatywnegoobrazu nauczycieli w społeczeństwie oraz na próbę zmiękczenia protestu. Temu ma służyć propozycja nauczycielskiego „okrągłego stołu”, złożona przez premiera. Im dłużej trwać będzie strajk, tym większy kłopot dla władzy. Może dlatego rząd podkreśla tak często, że za strajk na-uczycielom nie należy się zapłata. Wiadomo, że wielu pedagogów nie będzie stać na utratę ponad połowy czy całej pensji.
Polacy nieświadomi zagrożeń związanych z AI
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?