Miłość ze studiów
Mohamad poznał żonę Ilonę, która pochodzi z Orzesza, w Sosnowcu. W połowie lat 80. przyjechał z Syrii na studia. Taką decyzję pomógł mu podjąć kuzyn, który już studiował u nas medycynę. - Kiedy przyjeżdżał do domu, opowiadał o Polsce same piękne rzeczy. Przyjazd tutaj stał się moim marzeniem, które udało mi się spełnić.
W 1985 roku rozpoczął studia na farmacji. Już u nas natrafił na niespokojny czas przełomu, ale jak mówi, podchodził do tego zupełnie inaczej niż dziś do sytuacji w Syrii. - Wtedy byłem młody, myślałem o nauce, chciałem mieć wykształcenie. Dziś nie jestem sam. Mam żonę, trójkę dzieci, którym muszę zapewnić bezpieczeństwo - podkreśla.
Ślub wzięli w latach 90. Zamieszkali w Syrii, gdzie zaczęli układać sobie życie. I tak przez 20 lat. Postawili na wyuczony zawód. W swoim rodzinnym mieście Mlaiha, które sąsiaduje z Damaszkiem, stolicą państwa, otworzyli aptekę. Zaczynali od zera. Osiągnęli bardzo dużo.
- Nasza apteka miała dobrą sławę. Ludzie wiedzieli, że mąż kształcił się w Polsce, przez co mieli do niego większe zaufanie - mówi pani Ilona. Mohamad dodaje: mieliśmy wszystko. Dobre życie. Niczego nam w nim nie brakowało. Od dwóch lat wszystko zaczęło się mieszać. Posypało się niczym zamki z piasku. Dokładnie dwa lata temu na ulice Syrii po raz pierwszy wyszli zwolennicy antyrządowego ruchu, który sprzeciwia się wieloletniej dyktaturze rodziny al-Asada (od 10 lat Syrią rządzi Baszar al-Asad, syn dyktatora Hafeza al-Asada, który był u władzy przez 30 lat).
Jeszcze chcieli tam wracać
Już w marcu wybuchło powstanie, o którym było naprawdę głośno. W kilkunastu miastach Syrii zwolennicy antyrządowego ruchu wyszli demonstrować. Władze syryjskie wydały rozkaz: krwawo stłumić powstanie. Tak się stało. Po raz pierwszy na ulicach Syrii polała się krew. Pani Ilona po tych wydarzeniach przyjechała z dziećmi na wakacje do rodzinnego Orzesza.
- Mama pytała, czy naprawdę chcemy wracać, skoro w Syrii jest tak niebezpiecznie. Nie rozumiałam jej obaw. U nas było bezpiecznie, demonstracje toczyły się daleko od naszej miejscowości - opowiada. Niestety dotarły i tam.
Przeraźliwy huk bomb
W ich rodzinnej miejscowości źle zaczęło dziać się w styczniu 2012 r., pojawili się pierwsi demonstranci. - Protesty miały charakter pokojowy, ale rząd spojrzał na to inaczej. Zaczął atakować. Bał się, że demonstracje powiększą się - opowiada Mohamad. Ta decyzja tylko zaogniła spór. Krew zaczęła się lać na dobre.
Przez trzy miesiące nie działały telefony. Nie było dostępu do internetu. - Po raz pierwszy zaczęliśmy się zastanawiać, co robić. Ale dzieci były w trakcie szkoły. Dalal zdawała maturę, Sharif kończył gimnazjum, Natalia trzecią klasę szkoły podstawowej. Przerwać to w połowie? Nie! Jakoś przetrzymamy - podjęli decyzję.
Słyszeli świst spadających bomb i huk wybuchów. Dźwięki wystrzałów z karabinów maszynowych. Ludzie krzyczeli "Allah akbar", czyli Allah jest wielki. - Na wszelki wypadek spakowaliśmy walizki - dodaje pani Ilona. Z każdym dniem było tylko gorzej. Życie zmieniło się w walkę o przetrwanie każdego dnia. W końcu porzucili plan wspólnego wyjazdu. Tuż po zakończeniu szkoły wysłali do Polski najmłodszą Natalię. Reszta rodziny czekała na koniec egzaminów.
Pod koniec czerwca 2012 r. przyszedł najgorszy dzień w ich życiu. Około godziny 9 wieczorem do Mlaiha wjechały czołgi. - Nasza apteka stała na rozwidleniu dróg, kilka metrów przed jej szybą zatrzymał się czołg, podniósł lufę i zaczął strzelać na oślep. Trafiał w budynki, samochody - opowiada Mohamad.
- Jaki to był huk! Na półkach wszystko drżało! Zaciągnąłem rolety i pomogłem ukryć się klientom, którzy byli w aptece. Zadzwoniłem do domu, by powiedzieć co się dzieje, ale nie dało się. Był taki hałas. Tylko strzały i wybuchy. Nie wiedziałem, jak wydostać się do domu. Podchodziłem pod okno, by zobaczyć, czy sytuacja się uspokoiła, ale bałem się, że strzeli do mnie snajper - mówi. Po tym dniu wiedzieli, że muszą uciec jak najszybciej. W komplecie w Polsce byli już w sierpniu.
Bez pracy i pieniędzy
Choć w Syrii 20 lat prowadzili aptekę, to w Polsce nie mają uprawnień do wykonywania zawodu. By je uzyskać, muszą skończyć kursy. Od pół roku żyją z oszczędności, które zaczęły się kończyć. Nie mają prawa do zasiłku. Obecnie małżonkowie są zarejestrowani w Urzędzie Pracy. Mają nadzieję, że niebawem zostanie im przyznany staż.
Dalal jest na kursie przygotowawczym do podjęcia studiów w Polsce, organizowanym przez Szkołę Języka i Kultury Polskiej Uniwersytetu Śląskiego. Jej również nie przysługuje stypendium. By pomóc jej rodzinie, uniwersytet organizuje koncerty i akcje charytatywne. Dodatkowo uruchomione zostało konto w Fundacji "Uśmiech dzieciom", na które można wpłacać datki dla rodziny z Syrii. Oto jego numer: 14 1050 1214 1000 0022 9797 0499, z dopiskiem "Pomoc dla Studentki z Syrii".
*Zachwycający pokaz fajerwerków na Nowy Rok w Katowicach ZOBACZ ZDJĘCIA
*Horoskop na 2013 rok ZOBACZ, CO MÓWIĄ KARTY
*.dziennikz​
*Akt oskarżenia wobec matki Madzi z Sosnowca TRZY ZARZUTY