Pojechałem prywatną taksówką, choć przyznaję: zastanawiałem się, czy nie stchórzyć. Taryfiarz zaoferował wprawdzie supercenę i obiecał transport pod stadion. Tyle że pomyślałem, czy bezpiecznie jest wsiadać do samochodu w RPA z facetem bez dwóch zębów, jedynek, w umorusanej bluzie niepranej tygodniami? Może zostawi mnie gdzieś w połowie drogi, zwinie laptopa, aparat, komórki? No już bez przesady, stereotypy zahaczające o rasizm. W ten sposób można zacząć bać się własnego cienia. Jedziemy.
Mój nowy kolega George chyba pierwszy raz w życiu znalazł się w takiej odległości od Johannesburga, bo tak podziwiał widoki (w dali parki krajobrazowe), że zdarzało mu się zjechać na sąsiedni pas i w ostatniej chwili odbić kierownicą. Tyle że pagórki i lasy były tylko tłem. Bliżej drogi ukazywało się środowisko, w jakim żyją zwykli ludzie posługujący się językiem afrikaans. Co kilka kilometrów wyłaniały się osiedla, a raczej skupiska domów z blachy - to w najlepszym wypadku, bo dużo więcej było tych z utwardzonej tektury. Rolę dachu pełniła rozłożona folia, a by nie odpadała podczas podmuchów wiatru, przystawiona była kamieniami. Przed jednym z takich domków wystawiono głośnik - większy niż cała posiadłość.
Gdy wracam w nocy, w żadnej chatce nie pali się światło. Co najwyżej tli się świeczka. W tym miejscu nikt nie ekscytuje się, czy więcej bramek strzeli Messi, czy Ronaldo. Choć napotkaliśmy kilku młodych ludzi, którzy chcieli na skrzyżowaniu dróg sprzedać angielską flagę.
Pasmo takich dzielnic biedoty ciągnie się aż w okolice stadionu w Rustenburgu. Obiekt wybudowano na przedmieściach, nic dziwnego, że mieszkańców po oczach bije luksus. Do tej pory ich wyobrażeniem bogatego świata było Sun City, położony kilkadziesiąt kilometrów dalej kompleks kasyn.
Goerge wypisał rachunek, choć sprawiało mu to trudności. Dostaję do zapłaty 10 tysięcy randów, czyli jakieś 4000 zł. Umawialiśmy się na kwotę dziesięć razy mniejszą. Uśmiał się, że popełnił "mystejk", tylko błagał, bym sam poprawił kwotę, żeby nie musiał jeszcze raz wypisywać krótkiego świstka.
Po tej wycieczce już wiem, dlaczego w RPA morduje się dziennie 50 osób. Dlaczego w 50-milionowym kraju aż 6 choruje na HIV. Właśnie w takich miejscach jak w drodze z Johannesburga do Rustenburga rodzi się frustrację i poczucie beznadziei. Tych ludzi nie stać nawet na wuwuzelę, a co dopiero, by kupić bilet czy pojechać na stadion. Oni "korzyści" z mundialu mają takie, że w okolicach od czasu do czasu odcina się prąd lub wodę (tym, co mają), bo brakuje, by… oświetlić stadion.
Dorobić próbują kobiety, które czekają na okazję, by dostać się do jednego z mundialowych miast. Oferują swoje usługi. Nikogo już nie dziwi widok zagubionej dziewczyny trzymającej w ręku kartkę z napisem: "Oddam siebie, koszulka za darmo".
Więcej na Fotoblogu z RPA oraz w serwsie Mundial na Ekstraklasa.net - jakbyś tam był!