Losy niedzielnego etapu były niepewne już od rana. W Zakopanem i Bukowinie od ponad 24 godzin lał rzęsisty deszcz. Problemem nie były nawet opady czy temperatura, ale przede wszystkim stan nawierzchni, mgła utrudniająca zjazdy i potoki wody płynące w dół na asfalcie. Już w sobotni wieczór pojawiła się pierwsza informacja o skróceniu dystansu - zamiast pięciu rund kolarze mieli przejechać cztery.
Deszcz jednak nie ustawał. Zapadła więc kolejna decyzja - tym razem o dalszym skróceniu trasy do dwóch rund - na dystansie 80 km. Tuż przed zaplanowanym startem trasę przejechali komisarze wyścigu (sędziowie) oraz organizatorzy. Kolarze ruszyli więc na trasę z kilkugodzinnym opóźnieniem. O ściganiu nie było jednak mowy. Zawodnicy spokojnie pokonywali premie, a gdy czołówka wyścigu minęła Gliczarów ogłoszona została decyzja o anulowaniu etapu na linii mety.
Podjął ją organizator wyścigu Czesław Lang w porozumieniu - przede wszystkim z zawodnikami, dyrektorami sportowymi ekip oraz komisarzami wyścigu.
- To była siła wyższa. Gdyby kolarze ścigali się w tych warunkach, to zamiast widowiska sportowego mielibyśmy tragedię. Jako organizator zrobiliśmy wszystko zgodnie z umową, nie było żadnego zaniedbania. Pogoda była jednak ekstremalna, widzieliście jaki wezbrany był Biały Dunajec? Tu się zapowiada jakaś powódź, kataklizm. Decyzję podjąłem z bólem serca, ale była to jedyna droga - tłumaczył dziennikarzom Czesław Lang.
- Jesteśmy wdzięczni za taką decyzję pana Czesława Langa - mówił po etapie Michał Gołaś. - Każdy, kto przejechał tę rundę widział, jak jest ona niebezpieczna. Jechaliśmy bardzo spokojnie, ale i tak była jakaś kraksa. Jest mi przykro z tego względu, że kibice chcieli zobaczyć walkę i my też byliśmy na nią gotowi. Szkoda, że ta aura nie pozwoliła na ściganie - mówił kolarz Sky.
Wszyscy zawodnicy powtarzali, że mgła na szczycie Zębu była jak mleko, a na zjeździe płynął potok wody. W imieniu kolarzy z Czesławem Langiem rozmawiał m.in. Michał Kwiatkowski, to on przekazał dyrektorowi wyścigu opinię zawodników. Dlaczego akurat on? - Wszyscy byliśmy tego samego zdania - mówił kolarz Verva Activjet Adam Stachowiak. A Maciej Paterski z CCC Sprandi Polkowice opowiadał, że najpierw podjechał do samochodu dyrektora wyścigu Zdeněk Štybar (Etixx-Quick Step), a potem Michał Kwiatkowski.
- Mieliśmy przejechać pierwszą rundę i zobaczyć, czy można się ścigać - mówił Paterski. Kolarz CCC Sprandi Polkowice miał na niedzielnym etapie walczyć o koszulkę najlepszego górala. Nic z tego nie wyszło. - Szansa na koszulkę odjechała, ale w tych warunkach walka byłaby bardzo ciężka. Gdyby zjazdy były szersze, może sytuacja wyglądałaby inaczej, ale zjazd był bardzo wąski, do tego widoczność zerowa. Na wielu zawodach pada deszcz i jest zimno. Tutaj przede wszystkim chodziło o tę złą nawierzchnię i mgłę - tłumaczył Paterski.
Decyzja o odwołaniu etapu sprawiła, że losy tegorocznego Tour de Pologne są właściwie rozstrzygnięte. Jak nigdy w ostatnich latach, przewodzący stawce Tim Wellens (Lotto Soudal) ma ponad cztery minuty przewagi nad drugim kolarzem, młodym Włochem Davide Formolo (Cannondale-Drapac). Dość przypomnieć, że w ubiegłym roku zwycięzca Ion Izagirre (Movistar) wygrał cały wyścig zaledwie o dwie sekundy. Podobnie było w 2014r., gdy triumfował Rafał Majka (Tinkoff), który na mecie ostatniego etapu miał 8 sekund przewagi nad Izagirre.
- Gdyby nie ta pogoda, nie byłoby takich różnic, pierwsza piątka, czy piętnastka byłaby podobna, może niekoniecznie w takim zestawieniu. Ostatecznie walczyli najlepsi kolarze. Michał Kwiatkowski leżał w kraksie, wyglądało to dość groźnie. Gdyby nie to, moim zdaniem, walczyłby o zwycięstwo w tym wyścigu - ocienia Michał Gołaś.
A warto przypomnieć, że takich warunków pogodowych latem w Bukowinie i Zakopanem podczas Tour de Pologne nie pamiętają najstarsi górale. Ostatni taki deszczowy wyścig miał miejsce w 2008, kiedy odbywał się w innym terminie, bo w połowie września.
