Miało być jak w bajce. Poznali się, pokochali, a po ślubie wzięli wielki kredyt na mieszkanie. Oczywiście we frankach szwajcarskich na 30 lat. I choć 50-letni wujek sceptyk, który w ciągu 30 przeżył: 4 "rewolucje" (1968, 1970, 1976 i 1981), zmianę ustroju, kilka kryzysów i gigantyczną denominację złotówki, ostrzegał, że nikt nie wie, co będzie za pięć, a co dopiero 30 lat, młodzi zachowywali optymizm. Już po roku cieszyli się, że ich mieszkanie jest teraz o 110 tys. droższe niż wówczas, kiedy je kupowali. Aż tu nagle przyszedł kryzys. Cena kredytu wzrosła, a cena mieszkania spadła.
I bajka się skończyła, a zaczęły się kłótnie i problemy.
Tak zresztą jest na całym świecie. Najnowsze badania szkockich naukowców Helmuta Rainera i Iana Smitha z University of St. Andrews dowodzą, że 10 proc. nieoczekiwany spadek wartości domów powoduje wzrost ilości rozwodów aż o 5 proc. Takie wnioski wyciągnęli naukowcy, obserwując przez 14 lata 5 tys. gospodarstw domowych. Wspólny dom okazuje się największym spoiwem rodziny. Kiedy jego wartość materialna spada, osłabiają się również więzi łączące mieszkańców. Nie dzieje się to przypadkiem. Zwykle ceny nieruchomości rosną w czasach prosperity. Więcej zarabiamy, nie musimy liczyć się z wydatkami, a problemy materialne wydają się czymś odległym i dotyczącym tylko tych, którzy nie potrafią radzić sobie w życiu.
Spadek cen domów następuje, kiedy pojawia się kryzys, a wraz z nim lęk przed utratą pracy, zmniejszeniem pensji i, co za tym idzie, standardu życia. Bo kryzys najszybciej odbija się na budżecie domowym. A najmocniej dotyka młode pary na życiowym starcie, które żyją na kredyt, które nie chciały się powoli dorabiać, ale od razu żyć lepiej od swoich rodziców. Chętnie kupowały wielkie mieszkania, drogie samochody, nowoczesną elektronikę. A teraz przychodzi im za to płacić. W takiej sytuacji nie trudno o konflikty z byle powody.
Co więcej, związek ich rodziców, wspólne, wieloletnie dorabianie się, bardzo wzmocniło. Razem planowali wydatki, podejmowali decyzje, co kupić teraz, a co odłożyć na później. Nauczyli się też rezygnować ze swoich drobnych przyjemności, aby zapewnić dzieciom wygodne życie i wykształcenie.
Kupując wszystko na kredyt, mamy przyjemne życie bez wyrzeczeń od razu, ale nie uczymy się zmagać z trudnościami i współpracować przy ich pokonywaniu.
Z badań wynika jeszcze jeden nieoczekiwany wniosek. Wzrost cen mieszkań nie ma wpływu na stabilność rodziny. Choć wydawałoby się, że w tym czasie trudniej podzielić majątek tak, żeby żadna ze stron nie musiała obniżyć swojego poziomu życia.
Czy rodzina w kredytach skazana jest na samodzielne zmagania się z kryzysem ekonomicznym i emocjonalnym? Szkoccy naukowcy dowodzą, że państwo nie może rezygnować z prowadzenia polityki mieszkaniowej i pozostawienia jej grze sił ekonomicznych na wolnym rynku. Bo polityka wspierania rodziny jest przecież jego podstawowym obowiązkiem.