Straż pożarna i pogotowie przyjechały szybko. Biegła do ulicy krzycząc: „Ratujcie ich !”. Syn jeszcze żył, długo go reanimowali. Bezskutecznie. W końcu sama z drugim synem została odwieziona do szpitala.
Zostali bez dachu nad głową
Pożar strawił doszczętnie wnętrze parterowego murowanego domu. Na zewnątrz, z ulicy nawet nie widać jednak aż tak bardzo dzieła zniszczenia, dokonanego przez ogień. Drzewa i krzewy zasłaniają widok. Stąd pewnie sporo osób we wsi w ogóle nie zauważyło, że coś się pali, choć było to niedzielne południe.
Strażacy wstępnie uznali, że pożar wybuchł od kuchni węglowej z fajerkami. Być może doszło do zaprószenia ognia od papierosa? Trudno to będzie ustalić z całą pewnością, bo w pogorzelisku trudno znaleźć jakiekolwiek ślady.
Szybkość, z jaką rozprzestrzeniał się pożar, była oszałamiająca, a przyczyniła się do tego z pewnością boazeria, którą obito wnętrze wszystkich pomieszczeń. Bożenna Ptaszek wraz z synem Arkadiuszem po badaniach wyszli już ze szpitala. Zamieszkali w letniej przybudówce, czekają na decyzję prokuratora w sprawie podwójnego pogrzebu.
Dramatyczne chwile
- Nie mamy już teraz nic. Co ja mam zrobić? Lodówka, mikrofalówka, pralka - powtarza 65 - letnia Bożenna Ptaszek. Dobrze zapamiętała wszystko.
- Byłam w ostatnim pokoju. Zrobiłam sobie kawę. Czytałam gazetę. Coś się dymiło na zewnątrz. Myślę sobie pewnie sąsiad tak napalił - mówi kobieta.
Otworzyła okno. Wtedy dym z sąsiedniego pokoju momentalnie wdarł się do jej pomieszczenia. Z sąsiedniego pokoju wciągnęła 41 - letniego syna. Sama pierwsza wyskoczyła przez okno. Potem wyciągała syna. Na posesji byli już pierwsi ludzie.
- Gdybyśmy próbowali wydostać się drzwiami, to już byśmy nie żyli. Raz tylko obejrzałam się i widziałam wielki języki ognia z boazerii - mówi kobieta.
Podwójna śmierć
Gdy przyjechała straż, a strażacy w wyposażeni w butle tlenowe weszli do środka, syn jeszcze oddychał. Ciało męża nie było nadpalone. Zapewne zmarł zatruty tlenkiem węgla.
Zmarły 45 - letni Norbert Ptaszek nigdzie nie pracował. Przed czterema laty przeżył tragedię. W pożarze zginęła jego żona. Prawdopodobną przyczyną tamtego pożaru było zaprószenie ognia od papierosa.
Arkadiusz, który uratował się z pożaru jest elektrykiem. Pracuje dorywczo. Trzeci syn Mariusz mieszka i pracuje w Holandii. W poniedziałek dołączył do zrozpaczonej mamy i brata.
- Trudno w to wszystko uwierzyć. Widocznie ludzie są zabiegani, niewiele interesują się tym co się dzieje obok. Bo przecież ktoś musiał zauważyć jakiś dym i szybko pomóc - mówi jeden z mieszkańców miejscowości.
Wójt: będzie pomoc dla rodziny
Władysław Czarnecki, wójt Gielniowa rodzinę zna bardzo dobrze. - Ta pani pracowała w bibliotece, odeszła na emeryturę. Z jej mężem dwa miesiące temu rozmawialiśmy na temat kopalni. On był górnikiem, a nas ten temat gospodarczo interesuje. Kto by się spodziewał takiej tragedii? W biały dzień, w południe... - mówi Władysław Czarnecki.
Wójt Czarnecki obiecuje, że rodzina nie zostanie bez pomocy. - Jesteśmy w stanie im pomóc, jak tylko zwrócą się o to. Mamy świetlicę, gdzie są pomieszczenia mieszkalne i tam możemy ich zakwaterować. Jeśli będą próbowali odbudować dom, też oczywiście im pomożemy - zapewnia wójt Gielniowa.