Do zdarzenia doszło w piątek, 10 listopada po godz. 6.00. Kolej nie podała tej informacji do publicznej wiadomości.
W rejonie Polskiego Świętowa pod Nysą z rozpędzonego pociągu towarowego wypięły się trzy ostatnie wagony wypełnione kamieniem.
Skład pojechał dalej w kierunku Kędzierzyna-Koźla, natomiast wagony wytraciły prędkość na wzniesieniu i zaraz po tym ruszyły przeciwnym kierunku. Ponieważ Nysa znajduje się w niecce, wagony przejechały przez miasto i pędziły dalej w kierunku Goświnowic.
Tam jednak znów zaczyna się wzniesienie, więc wagony wytraciły prędkość i zaczęły pędzić z powrotem w kierunku Nysy.
W ten sposób - od górki do górki - zaliczyły kilka przejazdów mijając stację kolejową i kilka skrzyżowań z drogami. To cud, że nikomu nic się nie stało.
Kolejarze nie mieli mieli jak zatrzymać kolosa, który początkowo pędził z prędkością ok. 60 km/h. Mogli jedynie przyglądać się jak ważące ok. 80 ton wagony po raz kolejny ich mijają.
- W tym przypadku powinien zadziałać system bezpieczeństwa, ale tak się nie stało - mówi nam anonimowo jeden z kolejarzy. - Zgodnie z przepisami ostatnie dwa wagony muszą być wyposażone w automatyczne hamulce, które są podpięte do przewodów ze sprężonym powietrzem. W przypadku rozerwania się składu, w przewodach spada ciśnienie i klocki hamulcowe zaciskają się na obręczach. W efekcie tylna część wagonów powinna sama wyhamować.
W tym przypadku tak się nie stało. Wagony zatrzymał dopiero jeden z kolejarzy, któremu udało się wskoczyć do wagonów, gdy zwolniły one na tyle, że było to możliwe - zaciągnął ręczny hamulec.
- Przyczyny zdarzenia wyjaśnia komisja ds. badania wypadków kolejowych - dowiedzieliśmy się w Urzędzie Transportu Kolejowego.
Pociąg był własnością prywatnej firmy.
POLECAMY: Kolejowe absurdy na Opolszczyźnie
